Dziś światowy dzień cukrzycy. Hasłem przewodnim tegorocznego WDD jest "Kobieta i cukrzyca", a w Polsce "Czy cukrzyca ma płeć". Hasło idealnie wplata się w moje przeżycia jakich doświadczyłam przez ostatni rok - w końcu zostałam mamą i przeżyłam ciążę z cukrzycą.
Dziś chciałabym opisać (jak zawsze szczerze i bez owijania w bawełnę) jak wygląda macierzyństwo z cukrzycą. Gabryś ma już 3,5 miesiąca, więc myślę, że mogę wypowiedzieć się chociaż o początkach :)
Największą przeszkodą w wyrównaniu cukrzycy po porodzie jest oczywiście burza hormonalna. Powoli organizm próbuje wrócić do stanu sprzed ciąży, ale pojawia się laktacja - wytworzenie mleka przez mamę karmiącą to całkiem spory wysiłek dla organizmu, więc często występują z tego powodu niedocukrzenia (o każdej porze dnia i nocy). Jak wszystkie noworodki, Gabryś budzi się w nocy na karmienie (jak wiecie z poprzedniego postu, ja budzę się 2x częściej żeby dodatkowo odciągnąć pokarm). Rozbudzanie organizmu w nocy również rozregulowuje poziom cukru we krwi, więc mamy istny cyrk. Do dziś nie mam ustalonej bazy ani kalkulatora bolusa, ponieważ codziennie karmię, jem i budzę się o innej godzinie, w rezultacie obiad mogę zjeść równie dobrze o 12.00 jak i o 16.00 - cykl dobowy wyznacza teraz dziecko. Będę szczera do bólu i myślę że słodkie mamy się ze mną zgodzą - jeśli 2 razy dziennie zmierzę cukier to jest sukces. Zwyczajnie, po ludzku, nie myślę o swoich potrzebach tylko o dziecku. Dlatego z ogromną pomocą przychodzi Libre, które zamienia mierzenie cukru w 1-sekundowe skanowanie. Uwierzcie, jest to nieziemskie ułatwienie. Gabryś nie jest kruszynką - waży już 7 kg. Noszenie go lub usypianie na rękach to istny trening siłowy - kolejny powód do niedocukrzeń. A jak mamy niedocukrzenie to zanim nakarmimy dziecko (odciągniemy pokarm) musimy poczekać, aż cukier się ureguluje. To samo w drugą stronę - przy za wysokim cukrze (powyżej 300) nie daję młodemu mojego mleka, bo zwyczajnie się boję. Przeczytałam kiedyś ze do mleka mogą z krwi matki przedostać się ciała ketonowe - wolę nie ryzykować*. Ostatnio Gabryś odkrył również nową zabawę - ciągnięcie za wężyk od pompy. Muszę bardzo uważać, żeby nigdzie nie wystawał, bo pożegnam się boleśnie z wkłuciem... A to dopiero pierwsze 3 miesiące!
Mimo tych wszystkich wyzwań, jakie czekają mamę z cukrzycą uśmiech małego tygrysa rekompensuje wszystkie trudy słodkiego macierzyństwa :) A największą pomocą jest oczywiście wspierająca rodzina z mężem na czele, który pomimo bólu pleców nosi naszą kluskę na rękach przez pół nocy albo karmi butelką kiedy mama odciąga pokarm.
Bardzo się cieszę, że hasło tegorocznego Światowego Dnia Cukrzycy skierowane jest do kobiet, które z cukrzycą mają po prostu pod górkę. Uważam, że nadal za mało jest informacji o przygotowaniu się do ciąży a także o ogarnięciu cukrów po ciąży. Poniżej wstawiam jedną z tegorocznych grafik przygotowanych na Światowy Dzień Cukrzycy. Mam to szczęście, że nigdy nie poroniłam, a Gabryś urodził się bez wad wrodzonych. Pozdrawiam i podziwiam wszystkie słodkie mamy! Trzymam za Was wszystkie kciuki, bo Siła jest Kobietą! :)
*Źródło informacji to broszura The Diabetic Mother and Breastfeeding:
wtorek, 14 listopada 2017
czwartek, 9 listopada 2017
Karmienie Piersią?
Po porodzie zaczęła się walka o każdą kroplę mojego mleka - dla wcześniaków siara jest szczególnie wartościowa. Jak wiecie z poprzedniego posta Gabryś leżał na intensywnej terapii przez 4 dni, nie było mowy o wzięciu go na ręce a co dopiero o karmieniu piersią. Został mi więc laktator.
Miałam wyjątkowego pecha, ponieważ doradca laktacyjny miał akurat urlop. 3- tygodniowy urlop...
Szpital w którym rodziłam współpracuje z firmą Medela - jest to firma która produkuje laktatory medyczne. Kolejny raz miałam pecha - obłożenie oddziału było tak duże, że musiałam czekać na możliwość wypożyczenia sprzętu (oczywiście bezpłatnie). Czas uciekał, więc musiałam skorzystać z tego co miałam w domu, czyli 2 laktatorów które pożyczyłam od koleżanki.
1. Laktator ręczny Philips Avent - myślę, że laktatory ręczne są złym rozwiązaniem przy początkach, kiedy to laktacja nie jest jeszcze rozkręcona. Szybko się do niego zniechęciłam, ponieważ ssanie było bardzo słabe, dużo mleka leciało do silikonowej nakładki zamiast do butelki no i trzeba było się całkiem namachać i namęczyć, żeby cokolwiek uzbierać. Polecam raczej wprarionym mamom które chcą doraźnie raz na jakiś czas odciągnąć pokarm już dla kilkumiesięcznego dziecka.
2. Laktator elektryczny Canpol Babies Easy Start - tutaj było już więcej możliwości, ponieważ sprzęt ma 3 różne tryby ssania z czego każdy może zostać regulowany od najlżejszego do najmocniejszego. Dużym plusem jest to, że może być on zasilany bateriami, więc można go wziąć ze sobą "w teren". Używałam go przez prawie 2 tygodnie po wyjściu ze szpitala i sprawnie i szybko pozwalał mi ściągać pokarm. Minusem jest to, że jest dosyć głośny i nawet na najniższych obrotach potrafi sprawić ból.
Kiedy już doczekałam się szpitalnego laktatora z Medeli poszło już z górki - z godziny na godzinę mogłam ściągnąć więcej i więcej pokarmu, który Arek zanosił na oddział intensywnej terapii dla Gabrysia (a uwierzcie mi, chłopak jadł całkiem sporo). 4 dnia, kiedy dostałam młodego do pokoju byłam już w stanie odciągnąć tyle pokarmu ile potrzebował - skończyło się dokarmianie mlekiem modyfikowanym, które podawano mu na intensywnej. Żeby utrzymać laktację najważniejsza jest systematyczność - używanie laktatora co 2,5 - 3h to absolutny mus (nawet w nocy).
Jako, że nasz syn urodził się z bardzo niskim cukrem, nie mogliśmy pozwolić sobie na karmienie piersią, ponieważ bardzo ważne było prowadzenie zapisów ile i kiedy zjadł. Gdyby zjadł za mało mógłby znowu wpaść w niedocukrzenie, a tego bardzo nie chcieliśmy. Oczywiście próbowaliśmy go również przystawiać do piersi, położne przychodziły praktycznie co każde karmienie, żeby zachęcić go do ssania z piersi, ale pewnie jak większość doświadczonych mam wie - przejście z butelki na pierś jest bardzo ciężkie, a Gabrysiowi ani się śniło z nami współpracować. Tak czy siak, przez pierwsze tygodnie musiał być karmiony butelką, więc laktator stał się moim nowym najlepszym przyjacielem.
Po wyjściu ze szpitala wiadomo było, że przystawienie do piersi graniczy z cudem (proszę oszczędzić sobie komentarzy w stylu "idź do doradcy laktacyjnego"), ale rezygnacja z karmienia moim mlekiem nie wchodziła w grę. Zainwestowaliśmy więc w laktator Medela Swing, który sztucznie pobudza laktację. Używam go już ponad 3 miesiące (tak, co 3h ściągam pokarm, nawet w nocy) i póki co mnie nie zawiódł. Świetnie nadaje się do codziennego użytkowania (również może działać na baterie tak jak ten z Canpol Babies), ale do użytku doraźnego, raz na jakiś czas sprawdzi się spokojnie tańszy laktator (Medela Swing kosztuje w granicach 500-600zł).
Niestety, taki sposób karmienia jest bardzo wykańczający (w nocy wstaje się podwójnie, i na ściąganie i na karmienie, a ściągnięcie pokarmu jednocześnie trzymając płaczące dziecko jest po prostu nierealne, więc bez pomocy drugiej osoby w domu jest na prawdę bardzo trudno), laktacja zanika szybciej niż w przypadku karmienia bezpośrednio z piersi, a cukry niestety są rozhuśtane na maksa, dlatego liczę się z tym, że karmienie w ten sposób nie będzie tak długie jak bym chciała, ale z drugiej strony każdy dzień Gabrysia na moim mleku to mój mały osobisty sukces.
Niestety, taki sposób karmienia jest bardzo wykańczający (w nocy wstaje się podwójnie, i na ściąganie i na karmienie, a ściągnięcie pokarmu jednocześnie trzymając płaczące dziecko jest po prostu nierealne, więc bez pomocy drugiej osoby w domu jest na prawdę bardzo trudno), laktacja zanika szybciej niż w przypadku karmienia bezpośrednio z piersi, a cukry niestety są rozhuśtane na maksa, dlatego liczę się z tym, że karmienie w ten sposób nie będzie tak długie jak bym chciała, ale z drugiej strony każdy dzień Gabrysia na moim mleku to mój mały osobisty sukces.
Długi czas zastanawiałam się, czy jeśli ściągam mleko, ale podaje je butelką, to czy mogę mówić, że karmię piersią? Jaka jest wasza opinia na ten temat? Czy wyrażenie karmienie piersią zarezerwowane jest tylko dla ssania prosto z cycka? I pytanie do słodkich karmiących mam: jak sobie radzicie z cukrami? Bo dla mnie jest to czysty armagedon...
poniedziałek, 23 października 2017
Historia Mojego Porodu cz. IV - Gabriel
Jak już wiecie, Gabryś przyszedł na świat 27.07.2017 r. o 8.40 przez cesarskie cięcie. Równo o miesiąc za wcześnie.
Zaraz po porodzie otrzymał 7 punktów w skali Apgar, neonatolodzy szybko go zbadali i niestety zabrali na oddział Intensywnej Terapii Noworodka. Gabryś miał poziom cukru 3 (słownie - trzy). Tak, ja też nie mogłam w to uwierzyć kiedy mi o tym powiedzieli, ale lekarz wytłumaczył, że u noworodków cukier na poziomie 40 jest już normą gdzie u dorosłych jest to ciężka hipoglikemia.
Krótkie wyjaśnienie dlaczego tak się stało: Gabryś żył w moim brzuchu, w środowisku w którym insulina podawana była z zewnątrz, poprzez pompę insulinową. Moje zapotrzebowanie na insulinę było pod koniec ciąży OGROMNE, więc jego organizm przyzwyczaił się do bardzo "nainsulinowanego" otoczenia. Kiedy został wyjęty z mojego brzucha i jego trzustka zaczęła funkcjonować samodzielnie, produkowała tyle insuliny ile on dostawał jeszcze w moim brzuchu - czyli dla zdrowego dziecka za dużo. Chciałabym podkreślić, że:
a) nie znaczy to, że Gabriel urodził się z cukrzycą
b) nie była to moja wina
c) cukier był ekstremalnie mały, ale natychmiastowe działanie pozwoliło na uniknięcie powikłań
d) w momencie, kiedy trzustka już ustabilizowała swoje zapotrzebowanie nie było ryzyka, że Gabrysiowi spadnie znowu samoczynnie cukier
Mówiąc prostym językiem: Trzustka młodego musiała zakumać, że nie musi produkować tyle insuliny, ile dostawał Gabryś żyjąc w moim brzuchu. To zakumanie nowej sytuacji zajęło jej 4 doby.
Gabryś leżał z dwoma wkłuciami (przez co nie mogliśmy brać go na ręce) - jeden ze stałym wlewem glukozy, aby utrzymać prawidłowy poziom cukru, a drugi do pomiaru cukru, żeby zaoszczędzić mu kilkukrotne kłucie w piętę dziennie. Praktycznie z godziny na godzinę było widać poprawę i jego zapotrzebowanie na glukozę miarowo spadało. Po 4 dniach na intensywnej terapii (nabawił się jeszcze żółtaczki...) mogliśmy go w końcu przytulić :) Oczywiście nasza szpitalna przygoda wcale się nie skończyła, ponieważ Gabi nabawił się infekcji i musiał dostać antybiotyk. Koniec końców ze szpitala wyszliśmy 11 dni po porodzie (a ja w sumie spędziłam tam całe 19 dni).
W następnym poście (tak wiem, postaram się pisać częściej, ale z maluchem nie jest to łatwe) opowiem Wam o próbach karmienia piersią.
Zaraz po porodzie otrzymał 7 punktów w skali Apgar, neonatolodzy szybko go zbadali i niestety zabrali na oddział Intensywnej Terapii Noworodka. Gabryś miał poziom cukru 3 (słownie - trzy). Tak, ja też nie mogłam w to uwierzyć kiedy mi o tym powiedzieli, ale lekarz wytłumaczył, że u noworodków cukier na poziomie 40 jest już normą gdzie u dorosłych jest to ciężka hipoglikemia.
Krótkie wyjaśnienie dlaczego tak się stało: Gabryś żył w moim brzuchu, w środowisku w którym insulina podawana była z zewnątrz, poprzez pompę insulinową. Moje zapotrzebowanie na insulinę było pod koniec ciąży OGROMNE, więc jego organizm przyzwyczaił się do bardzo "nainsulinowanego" otoczenia. Kiedy został wyjęty z mojego brzucha i jego trzustka zaczęła funkcjonować samodzielnie, produkowała tyle insuliny ile on dostawał jeszcze w moim brzuchu - czyli dla zdrowego dziecka za dużo. Chciałabym podkreślić, że:
a) nie znaczy to, że Gabriel urodził się z cukrzycą
b) nie była to moja wina
c) cukier był ekstremalnie mały, ale natychmiastowe działanie pozwoliło na uniknięcie powikłań
d) w momencie, kiedy trzustka już ustabilizowała swoje zapotrzebowanie nie było ryzyka, że Gabrysiowi spadnie znowu samoczynnie cukier
Mówiąc prostym językiem: Trzustka młodego musiała zakumać, że nie musi produkować tyle insuliny, ile dostawał Gabryś żyjąc w moim brzuchu. To zakumanie nowej sytuacji zajęło jej 4 doby.
Gabryś leżał z dwoma wkłuciami (przez co nie mogliśmy brać go na ręce) - jeden ze stałym wlewem glukozy, aby utrzymać prawidłowy poziom cukru, a drugi do pomiaru cukru, żeby zaoszczędzić mu kilkukrotne kłucie w piętę dziennie. Praktycznie z godziny na godzinę było widać poprawę i jego zapotrzebowanie na glukozę miarowo spadało. Po 4 dniach na intensywnej terapii (nabawił się jeszcze żółtaczki...) mogliśmy go w końcu przytulić :) Oczywiście nasza szpitalna przygoda wcale się nie skończyła, ponieważ Gabi nabawił się infekcji i musiał dostać antybiotyk. Koniec końców ze szpitala wyszliśmy 11 dni po porodzie (a ja w sumie spędziłam tam całe 19 dni).
W następnym poście (tak wiem, postaram się pisać częściej, ale z maluchem nie jest to łatwe) opowiem Wam o próbach karmienia piersią.
czwartek, 31 sierpnia 2017
Historia Mojego Porodu cz. III - Cesarka
27.07.2017 roku, w czwartek, czekało mnie cesarskie cięcie.
Kilka słów o cesarce ogółem: Cukrzyca typu 1 sama w sobie nie jest bezwzględnym wskazaniem do cesarki (pisałam o tym w najpopularniejszych mitach o ciąży z cukrzycą). Kobieta chora na cukrzycę typu 1, nawet od wielu wielu lat może urodzić naturalnie, jeśli ciąża przebiega prawidłowo. Jeśli nastąpią powikłania, to dopiero one mogą być wskazaniem do cięcia. W moim przypadku wskazań było kilka:
- kwasica ketonowa
- podejrzenie stanu przedrzucawkowego
- makrosomia płodu
- i w reszcie ułożenie miednicowe dziecka - Gabryś nie "obrócił się" w brzuchu i nadal był zwrócony główką do góry
Więc niezaprzeczalnie czekała mnie cesarka, ponieważ poród naturalny mógł być zbyt niebezpieczny jak na mój ówczesny stan zdrowia.
Nie powiem, stresowałam się. Do cięcia cesarskiego nie potrzebne jest pełne znieczulenie, wystarczy zewnątrzoponowe, czyli takie od klatki piersiowej w dół. Oznacza to, że podczas zabiegu pacjentka jest przytomna (brzmi strasznie, ale wraca się do formy o wiele szybciej niż gdyby podano tradycyjne znieczulenie ogólne). Kolejny raz podkreślę: wybierzcie lekarza prowadzącego mądrze. Moja ginekolog, która dowiedziała się o ciąży w tym samym momencie co ja i prowadziła mnie przez całe 8 miesięcy była obecna przy porodzie. Dało mi to komfort psychiczny i pewność, że lekarz który się mną zajmuje zna mój przypadek od podszewki.
O 8 rano zabrano mnie więc na salę operacyjną, na której czekały już zespoły ginekologów, neonatologów, anestezjologów i położne (całkiem sporo ludzi). Znieczulenie zewnątrzoponowe podaje się przez nakłucie w kręgosłup - tym stresowałam się najbardziej. Ku mojemu zdziwieniu, zupełnie nie było się czego bać. Najpierw podano mi znieczulenie miejscowe, cieniutką igłą którą ledwo co poczułam. Dopiero potem wstrzyknięto mi właściwe znieczulenie, ale zdążyłam poczuć tylko "rozlewające się" ciepło aż do końca moich nóg. Zadziałało to w mniej niż 10 sekund, więc koniec końców nie było czego się bać :) Byłam bardzo wdzięczna Pani anestezjolog za to, że cały czas rozmawiała ze mną o pierdołach. Kiedy leżysz na stole operacyjnym z dosłownie otwartym brzuchem i jednocześnie rozmawiasz o pogodzie jaka była w Pradze w zeszły weekend potrafi to rozładować atmosferę :) Absolutnie nie czuje się bólu, ale czuje się dotyk, więc doskonale wiedziałam w którym momencie dziecko zostało wyjęte z brzucha. Cały zabieg trwał 30-40minut (łącznie ze zszywaniem). Niestety, po urodzeniu Gabryś został od razu przewieziony na intensywną terapię noworodka, więc ani ja, ani mój mąż nie mieliśmy szansy go kangurować czy nawet dotknąć po porodzie.
Jeśli chodzi o radzenie sobie z cukrzycą przed/w trakcie/po porodzie to jak wiecie z poprzedniego posta, byłam podłączona do dożylnej pompy insulinowej. Jako, że przed planowanym zabiegiem nie można jeść przez około 12h, oprócz "bazy" w dożylnej pompie nie potrzebowałam żadnych bolusów, a moja osobista pompa Medtronic 640G służyła mi tylko i wyłącznie do monitorowania cukru przez sensor CGM. Tak samo było podczas cesarskiego cięcia - "moja" pompa leżała obok na stole, nie podłączona do ciała, tylko i wyłącznie aby monitorować cukier. Po porodzie już na sali pooperacyjnej podłączono mi kroplówkę z glukozą, oraz zmniejszono podaż insuliny (cały czas dożylnie), ponieważ zazwyczaj po urodzeniu dziecka bardzo gwałtownie i bardzo drastycznie spada zapotrzebowanie na insulinę. Nie wiem, czy to ze względu na stres, kwasicę ketonową czy przez to, że nie było przy mnie dziecka, zapotrzebowanie nie zmniejszyło się od razu. Zaczęło spadać stopniowo dopiero w 3-4 dobie po porodzie (!). Odłączono mnie od dożylnej pompy i podłączono z powrotem do mojej już po 6 godzinach, kiedy miałam zjeść pierwszy posiłek. Dość wysokie (w okolicach 250) cukry utrzymywały się do momentu w którym dostałam Gabrysia na ręce.
A kiedy się to stało, dlaczego i jak długo Gabryś musiał przebywać na oddziale intensywnej terapii noworodka dowiecie się z następnego postu :)
Kilka słów o cesarce ogółem: Cukrzyca typu 1 sama w sobie nie jest bezwzględnym wskazaniem do cesarki (pisałam o tym w najpopularniejszych mitach o ciąży z cukrzycą). Kobieta chora na cukrzycę typu 1, nawet od wielu wielu lat może urodzić naturalnie, jeśli ciąża przebiega prawidłowo. Jeśli nastąpią powikłania, to dopiero one mogą być wskazaniem do cięcia. W moim przypadku wskazań było kilka:
- kwasica ketonowa
- podejrzenie stanu przedrzucawkowego
- makrosomia płodu
- i w reszcie ułożenie miednicowe dziecka - Gabryś nie "obrócił się" w brzuchu i nadal był zwrócony główką do góry
Więc niezaprzeczalnie czekała mnie cesarka, ponieważ poród naturalny mógł być zbyt niebezpieczny jak na mój ówczesny stan zdrowia.
Nie powiem, stresowałam się. Do cięcia cesarskiego nie potrzebne jest pełne znieczulenie, wystarczy zewnątrzoponowe, czyli takie od klatki piersiowej w dół. Oznacza to, że podczas zabiegu pacjentka jest przytomna (brzmi strasznie, ale wraca się do formy o wiele szybciej niż gdyby podano tradycyjne znieczulenie ogólne). Kolejny raz podkreślę: wybierzcie lekarza prowadzącego mądrze. Moja ginekolog, która dowiedziała się o ciąży w tym samym momencie co ja i prowadziła mnie przez całe 8 miesięcy była obecna przy porodzie. Dało mi to komfort psychiczny i pewność, że lekarz który się mną zajmuje zna mój przypadek od podszewki.
O 8 rano zabrano mnie więc na salę operacyjną, na której czekały już zespoły ginekologów, neonatologów, anestezjologów i położne (całkiem sporo ludzi). Znieczulenie zewnątrzoponowe podaje się przez nakłucie w kręgosłup - tym stresowałam się najbardziej. Ku mojemu zdziwieniu, zupełnie nie było się czego bać. Najpierw podano mi znieczulenie miejscowe, cieniutką igłą którą ledwo co poczułam. Dopiero potem wstrzyknięto mi właściwe znieczulenie, ale zdążyłam poczuć tylko "rozlewające się" ciepło aż do końca moich nóg. Zadziałało to w mniej niż 10 sekund, więc koniec końców nie było czego się bać :) Byłam bardzo wdzięczna Pani anestezjolog za to, że cały czas rozmawiała ze mną o pierdołach. Kiedy leżysz na stole operacyjnym z dosłownie otwartym brzuchem i jednocześnie rozmawiasz o pogodzie jaka była w Pradze w zeszły weekend potrafi to rozładować atmosferę :) Absolutnie nie czuje się bólu, ale czuje się dotyk, więc doskonale wiedziałam w którym momencie dziecko zostało wyjęte z brzucha. Cały zabieg trwał 30-40minut (łącznie ze zszywaniem). Niestety, po urodzeniu Gabryś został od razu przewieziony na intensywną terapię noworodka, więc ani ja, ani mój mąż nie mieliśmy szansy go kangurować czy nawet dotknąć po porodzie.
Jeśli chodzi o radzenie sobie z cukrzycą przed/w trakcie/po porodzie to jak wiecie z poprzedniego posta, byłam podłączona do dożylnej pompy insulinowej. Jako, że przed planowanym zabiegiem nie można jeść przez około 12h, oprócz "bazy" w dożylnej pompie nie potrzebowałam żadnych bolusów, a moja osobista pompa Medtronic 640G służyła mi tylko i wyłącznie do monitorowania cukru przez sensor CGM. Tak samo było podczas cesarskiego cięcia - "moja" pompa leżała obok na stole, nie podłączona do ciała, tylko i wyłącznie aby monitorować cukier. Po porodzie już na sali pooperacyjnej podłączono mi kroplówkę z glukozą, oraz zmniejszono podaż insuliny (cały czas dożylnie), ponieważ zazwyczaj po urodzeniu dziecka bardzo gwałtownie i bardzo drastycznie spada zapotrzebowanie na insulinę. Nie wiem, czy to ze względu na stres, kwasicę ketonową czy przez to, że nie było przy mnie dziecka, zapotrzebowanie nie zmniejszyło się od razu. Zaczęło spadać stopniowo dopiero w 3-4 dobie po porodzie (!). Odłączono mnie od dożylnej pompy i podłączono z powrotem do mojej już po 6 godzinach, kiedy miałam zjeść pierwszy posiłek. Dość wysokie (w okolicach 250) cukry utrzymywały się do momentu w którym dostałam Gabrysia na ręce.
A kiedy się to stało, dlaczego i jak długo Gabryś musiał przebywać na oddziale intensywnej terapii noworodka dowiecie się z następnego postu :)
niedziela, 20 sierpnia 2017
Historia Mojego Porodu cz. II
Po 6 dniach pobytu na patologii ciąży nadszedł pamiętny wtorek. Rankiem, jak codzień robiono nam KTG (czyli badanie monitorujące pracę serca dziecka i ewentualne skurcze macicy gdyby zbliżał się poród). Ku zdziwieniu wszystkich pierwszy raz w zapisie pojawiły się regularne skurcze (których ja absolutnie nie odczuwałam, ale nie jest to nic nadzwyczajnego). Jeśli zaczynają się skurcze, oznacza to, że poród może być bliżej niż myślimy... Na porannym obchodzie lekarze zadecydowali, że czas podać sterydy na rozwój płuc dziecka w razie gdyby akcja porodowa gwałtownie ruszyła do przodu. Był to drugi dzień 36tego tygodnia ciąży. Sterydy mają dość istotny wpływ na zdrowy organizm, a co dopiero na organizm z cukrzycą... Więc zamiast 2 dawek (1 na dobę) rozłożono mi leki na 4 dawki (2 na dobę, ale za to o połowę mniejsze) aby zminimalizować wpływ sterydów na poziomy cukru. Kazano mi również zrobić bilans wodny, czyli zapisywać ile w ciągu dnia przyjęłam płynów, a ile wysikałam.
Cukry o dziwo były całkiem w normie, jednak nerki zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Rano bilans wodny wynosił: 2700ml przyjęte, tylko 700ml oddane (chyba nie muszę mówić, że zatrzymana woda w organizmie zrobiła ze mnie małą spuchniętą wieloryboświnkę).
Chciałabym tutaj zaznaczyć jak ważną rolę odgrywają Wasi lekarze prowadzący. Codziennie miałam konsultację diabetologiczną z dr Sokup - z lekarzem, który prowadzi moją cukrzycę od 8 lat, który przygotowywał i prowadził mnie przez całą ciążę (mimo, że wcale nie było łatwo). Jest to ciepła kobieta, która nieustannie poszerza swoją wiedzę biorąc udział w konferencjach diabetologicznych (a uwierzcie mi, stale edukujący się lekarz to w tych czasach rzadkość) który poświęca uwagę pacjentom i nie traktuje ich z góry, tylko jak partnerów do dyskusji o terapii. Na środowej porannej konsultacji dr Sokup zauważyła coś, co wszyscy inni pominęli. Zauważyła (a raczej poczuła) mój oddech. Mój pełen acetonu oddech, który świadczył o rozwijającej się kwasicy ketonowej. I teraz ciekawostka: Kwasica kojarzy się wszystkim z ekstremalnie wysokim poziomem cukru. Mój cukier na tamtą chwilę wynosił 107. Kwasica pojawiła się po podaniu sterydów, ponieważ nerki nie były w stanie dobrze pracować. Białko w moczu gwałtownie podskoczyło (z 0,8 do 2,7) i zaczęło się robić niebezpiecznie. Dr Sokup podjęła natychmiastową decyzję podłączenia mnie do dożylnej pompy insulinowej. Takiej, jaką się podłącza przy zdiagnozowaniu ciężkiej cukrzycy. Takiej, jaką ostatnio miałam podłączoną niemal 18 lat temu, kiedy zdiagnozowano u mnie cukrzycę. Po konsultacji z lekarzami z patologii ciąży zapadła decyzja: podajemy 2 kolejne dawki sterydów (w środę) i w czwartek z samego rana czeka mnie cesarskie cięcie.
Cukry o dziwo były całkiem w normie, jednak nerki zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Rano bilans wodny wynosił: 2700ml przyjęte, tylko 700ml oddane (chyba nie muszę mówić, że zatrzymana woda w organizmie zrobiła ze mnie małą spuchniętą wieloryboświnkę).
Chciałabym tutaj zaznaczyć jak ważną rolę odgrywają Wasi lekarze prowadzący. Codziennie miałam konsultację diabetologiczną z dr Sokup - z lekarzem, który prowadzi moją cukrzycę od 8 lat, który przygotowywał i prowadził mnie przez całą ciążę (mimo, że wcale nie było łatwo). Jest to ciepła kobieta, która nieustannie poszerza swoją wiedzę biorąc udział w konferencjach diabetologicznych (a uwierzcie mi, stale edukujący się lekarz to w tych czasach rzadkość) który poświęca uwagę pacjentom i nie traktuje ich z góry, tylko jak partnerów do dyskusji o terapii. Na środowej porannej konsultacji dr Sokup zauważyła coś, co wszyscy inni pominęli. Zauważyła (a raczej poczuła) mój oddech. Mój pełen acetonu oddech, który świadczył o rozwijającej się kwasicy ketonowej. I teraz ciekawostka: Kwasica kojarzy się wszystkim z ekstremalnie wysokim poziomem cukru. Mój cukier na tamtą chwilę wynosił 107. Kwasica pojawiła się po podaniu sterydów, ponieważ nerki nie były w stanie dobrze pracować. Białko w moczu gwałtownie podskoczyło (z 0,8 do 2,7) i zaczęło się robić niebezpiecznie. Dr Sokup podjęła natychmiastową decyzję podłączenia mnie do dożylnej pompy insulinowej. Takiej, jaką się podłącza przy zdiagnozowaniu ciężkiej cukrzycy. Takiej, jaką ostatnio miałam podłączoną niemal 18 lat temu, kiedy zdiagnozowano u mnie cukrzycę. Po konsultacji z lekarzami z patologii ciąży zapadła decyzja: podajemy 2 kolejne dawki sterydów (w środę) i w czwartek z samego rana czeka mnie cesarskie cięcie.
A tak właśnie wyglądała dożylna pompa insulinowa, trzeba przyznać ze różnica w technologii jest kolosalna!
sobota, 12 sierpnia 2017
Historia mojego porodu, część I
Spoiler: Gabryś jest już z nami na świecie. Chciałabym opisać tutaj moją historię. Tego, co działo się przed porodem i po. Pewnie wyjdzie kilka niekrótkich notek, a więc zaczynamy.
18.07 byłam na wizycie kontrolnej u ginekologa. Wiek ciążowy: 34+2 (dla niewtajemniczonych, był to drugi dzień 35tego tygodnia). Na USG szacowana waga Gabrysia wynosiła 3100-3200g. W przeciągu 2,5 tygodnia przybył mu ponad 1kg - zdecydowanie za dużo. Niestety, diagnoza była jednoznaczna: makrosomia, skierowanie do szpitala na patologię ciąży. Moim ogromnym szczęściem było to, że lekarz prowadzący pracuje w szpitalu, w którym planowałam rodzić (czyli w szpitalu im. Biziela). Następnego dnia, spakowana, ze skierowaniem pojawiłam się na położniczej izbie przyjęć. Wylądowałam w pokoju z Celiną (którą bardzo serdecznie pozdrawiam :) ), była to piękna, lipcowa, słoneczna środa.
Następnego dnia przyszły wyniki wstępnych badań. Niestety, pokazało się białko w moczu, więc lekarze zarządzili tak zwaną Dobową Zbiórkę Moczu - jednym słowem jest to sikanie przez całą dobę do specjalnego słoika, rankiem trzeba zapisać ile ml zostało wysikane i pobrać próbkę do badania. Generalnie nie było to wygodne, a jak się okazało później, Dobowa Zbiórka Moczu obowiązywała mnie przez całe 2 tygodnie... Codziennie badano zawartość białka w wysikanych przeze mnie próbkach. Zawartość białka powoli, nieznacznie, ale jednak rosła. Oczywiście, białka w moczu nie powinno być wcale, więc nie była to dla mnie dobra wiadomość... Upał dawał się nam we znaki, bardzo mocno spuchły mi nogi i ręce. W ten sposób dorobiłam się dwóch objawów stanu przedrzucawkowego (białko w moczu + obrzęki), jednak nie było to na tyle poważne i gwałtowne, żeby rozwiązać natychmiast ciążę.
Codzienne konsultacje z diabetologiem pozwalały na wyrównanie cukrzycy, mierzono mi ciśnienie 4x dziennie, obowiązywała dieta cukrzycowa (jedzenie szpitalne wcale nie było takie straszne!), codziennie robiono nam też KTG (monitorowanie serca płodu+ewentualnych skurczów), pozostało tylko czekać na rozwój wydarzeń... A rozwój nieprzewidzianych wydarzeń wystąpił po 6 dniach pobytu. Co się stało i do czego doprowadziło, o tym napiszę w 2 części historii mojego porodu :)
18.07 byłam na wizycie kontrolnej u ginekologa. Wiek ciążowy: 34+2 (dla niewtajemniczonych, był to drugi dzień 35tego tygodnia). Na USG szacowana waga Gabrysia wynosiła 3100-3200g. W przeciągu 2,5 tygodnia przybył mu ponad 1kg - zdecydowanie za dużo. Niestety, diagnoza była jednoznaczna: makrosomia, skierowanie do szpitala na patologię ciąży. Moim ogromnym szczęściem było to, że lekarz prowadzący pracuje w szpitalu, w którym planowałam rodzić (czyli w szpitalu im. Biziela). Następnego dnia, spakowana, ze skierowaniem pojawiłam się na położniczej izbie przyjęć. Wylądowałam w pokoju z Celiną (którą bardzo serdecznie pozdrawiam :) ), była to piękna, lipcowa, słoneczna środa.
Następnego dnia przyszły wyniki wstępnych badań. Niestety, pokazało się białko w moczu, więc lekarze zarządzili tak zwaną Dobową Zbiórkę Moczu - jednym słowem jest to sikanie przez całą dobę do specjalnego słoika, rankiem trzeba zapisać ile ml zostało wysikane i pobrać próbkę do badania. Generalnie nie było to wygodne, a jak się okazało później, Dobowa Zbiórka Moczu obowiązywała mnie przez całe 2 tygodnie... Codziennie badano zawartość białka w wysikanych przeze mnie próbkach. Zawartość białka powoli, nieznacznie, ale jednak rosła. Oczywiście, białka w moczu nie powinno być wcale, więc nie była to dla mnie dobra wiadomość... Upał dawał się nam we znaki, bardzo mocno spuchły mi nogi i ręce. W ten sposób dorobiłam się dwóch objawów stanu przedrzucawkowego (białko w moczu + obrzęki), jednak nie było to na tyle poważne i gwałtowne, żeby rozwiązać natychmiast ciążę.
Codzienne konsultacje z diabetologiem pozwalały na wyrównanie cukrzycy, mierzono mi ciśnienie 4x dziennie, obowiązywała dieta cukrzycowa (jedzenie szpitalne wcale nie było takie straszne!), codziennie robiono nam też KTG (monitorowanie serca płodu+ewentualnych skurczów), pozostało tylko czekać na rozwój wydarzeń... A rozwój nieprzewidzianych wydarzeń wystąpił po 6 dniach pobytu. Co się stało i do czego doprowadziło, o tym napiszę w 2 części historii mojego porodu :)
niedziela, 16 lipca 2017
Pierwszy pobyt w szpitalu w ciąży
Niestety, ciąża z cukrzycą przebiega nieco inaczej niż ciąża bez cukrzycy. Ale to już wszyscy wiemy :) Z praktycznego punktu widzenia lekarze bardzo często dmuchają na zimne i jeśli pojawią się nawet najmniejsze zagrożenia wolą nie ryzykować tylko przebadać ciężarną od stóp do głów.
W 32 tygodniu ciąży miałam robione ostatnie USG. Wszystko wyglądało w porządku, Gabryś ważył 2090g (jak najbardziej w normie jak na jego wiek prenatalny), jedyne co lekko zaniepokoiło lekarza to podwyższone ciśnienie. Zalecono mi, abym to ciśnienie mierzyła 3 x dziennie w domu.
Wiec mierzyłam. I do póki było wszystko w porządku to ja również byłam spokojna. Niestety, w 34 tygodniu ciąży pojawiły się sporadyczne pomiary z wysokim ciśnieniem (powyżej 140/90). Warto wspomnieć, że takie ciśnienie może świadczyć o rozwijającym się stanie przedrzucawkowym, który jest niebezpieczny zarówno dla mamy jak i dla dziecka, a z cukrzycą typu 1 oczywiście jestem w grupie podwyższonego ryzyka, więc monitorowanie ciśnienia w ciąży jest bardzo ważne.
Kiedy ciśnienie nie schodziło już poniżej tego pułapu postanowiłam zgłosić się do lekarza. Problem w tym, że moja lekarka prowadząca była na urlopie, tak samo jak ginekolog w przychodni rejonowej. Nie pozostało mi nic innego jak zgłosić się na oddział szpitalny.
Szpital w którym będę rodziła mam wybrany od dawna, jest to Szpital im. Biziela w Bydgoszczy, do którego na pieszo mam mniej niż 500m. W szpitalu tym prowadzona jest moja ciąża i cukrzyca od 8 lat, więc oczywistym było, że zgłoszę się właśnie tam.
Niestety, na miejscu poinformowano mnie, że nie mogą przyjąć mnie na oddział patologii ciąży, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie ma ani jednego wolnego łóżka, nie mogą też zignorować utrzymującego się wysokiego ciśnienia i potrzebna jest dalsza diagnostyka problemu. Zostałam odesłana do Szpitala Miejskiego (potocznie zwany Dwójką) w którym nie znałam żadnego lekarza. Niestety, jak mus to mus, (całe szczęście spakowana byłam już wcześniej) wieczorem pojechałam do Dwójki, gdzie faktycznie przeszłam serię badań (KTG, USG, mierzenie ciśnienia i badanie moczu).
Na USG oszacowano wagę dziecka na 2800-2900g. Jak na 34 tc to zdecydowanie górna granica normy, co mnie lekko zestresowało. Dodatkowo analiza moczu wykazała śladowe ilości białka, więc o puszczeniu mnie do domu nie było mowy :( O 22.00 zmęczona i lekko podłamana zostałam ulokowana na swoim szpitalnym łóżku... NA KORYTARZU. W tym szpitalu również nie mieli miejsc na przyjęcie nowych pacjentek na patologii ciąży (jak możecie sobie wyobrazić, noc była "lekko" nieprzespana). Następnego ranka dostałam już "swoje" łóżko na sali szpitalnej, wyniki krwi i moczu były w normie więc ordynator zarządził założenie Holtera do mierzenia ciśnienia (taki ciśnieniomierz, który przez 24h co pół godziny mierzy sam ciśnienie). Na szczęście, następnego ranka odczyt Holtera był jak najbardziej prawidłowy i mogłam wyjść do domu.
Nawet, jeśli wszystko było w porządku, uważam, że nie należy bać się lekarzy, szpitali (a nawet szpitalnych korytarzy), bo w zaawansowanej ciąży ze zdrowiem nie ma żartów (uwierzcie mi, na patologii ciąży można naoglądać się nawet najcięższych i najsmutniejszych przypadków). Miejmy nadzieję, że kolejny pobyt będzie już się wiązał z porodem :)
W 32 tygodniu ciąży miałam robione ostatnie USG. Wszystko wyglądało w porządku, Gabryś ważył 2090g (jak najbardziej w normie jak na jego wiek prenatalny), jedyne co lekko zaniepokoiło lekarza to podwyższone ciśnienie. Zalecono mi, abym to ciśnienie mierzyła 3 x dziennie w domu.
Wiec mierzyłam. I do póki było wszystko w porządku to ja również byłam spokojna. Niestety, w 34 tygodniu ciąży pojawiły się sporadyczne pomiary z wysokim ciśnieniem (powyżej 140/90). Warto wspomnieć, że takie ciśnienie może świadczyć o rozwijającym się stanie przedrzucawkowym, który jest niebezpieczny zarówno dla mamy jak i dla dziecka, a z cukrzycą typu 1 oczywiście jestem w grupie podwyższonego ryzyka, więc monitorowanie ciśnienia w ciąży jest bardzo ważne.
Kiedy ciśnienie nie schodziło już poniżej tego pułapu postanowiłam zgłosić się do lekarza. Problem w tym, że moja lekarka prowadząca była na urlopie, tak samo jak ginekolog w przychodni rejonowej. Nie pozostało mi nic innego jak zgłosić się na oddział szpitalny.
Szpital w którym będę rodziła mam wybrany od dawna, jest to Szpital im. Biziela w Bydgoszczy, do którego na pieszo mam mniej niż 500m. W szpitalu tym prowadzona jest moja ciąża i cukrzyca od 8 lat, więc oczywistym było, że zgłoszę się właśnie tam.
Niestety, na miejscu poinformowano mnie, że nie mogą przyjąć mnie na oddział patologii ciąży, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie ma ani jednego wolnego łóżka, nie mogą też zignorować utrzymującego się wysokiego ciśnienia i potrzebna jest dalsza diagnostyka problemu. Zostałam odesłana do Szpitala Miejskiego (potocznie zwany Dwójką) w którym nie znałam żadnego lekarza. Niestety, jak mus to mus, (całe szczęście spakowana byłam już wcześniej) wieczorem pojechałam do Dwójki, gdzie faktycznie przeszłam serię badań (KTG, USG, mierzenie ciśnienia i badanie moczu).
Na USG oszacowano wagę dziecka na 2800-2900g. Jak na 34 tc to zdecydowanie górna granica normy, co mnie lekko zestresowało. Dodatkowo analiza moczu wykazała śladowe ilości białka, więc o puszczeniu mnie do domu nie było mowy :( O 22.00 zmęczona i lekko podłamana zostałam ulokowana na swoim szpitalnym łóżku... NA KORYTARZU. W tym szpitalu również nie mieli miejsc na przyjęcie nowych pacjentek na patologii ciąży (jak możecie sobie wyobrazić, noc była "lekko" nieprzespana). Następnego ranka dostałam już "swoje" łóżko na sali szpitalnej, wyniki krwi i moczu były w normie więc ordynator zarządził założenie Holtera do mierzenia ciśnienia (taki ciśnieniomierz, który przez 24h co pół godziny mierzy sam ciśnienie). Na szczęście, następnego ranka odczyt Holtera był jak najbardziej prawidłowy i mogłam wyjść do domu.
Nawet, jeśli wszystko było w porządku, uważam, że nie należy bać się lekarzy, szpitali (a nawet szpitalnych korytarzy), bo w zaawansowanej ciąży ze zdrowiem nie ma żartów (uwierzcie mi, na patologii ciąży można naoglądać się nawet najcięższych i najsmutniejszych przypadków). Miejmy nadzieję, że kolejny pobyt będzie już się wiązał z porodem :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)