27.07.2017 roku, w czwartek, czekało mnie cesarskie cięcie.
Kilka słów o cesarce ogółem: Cukrzyca typu 1 sama w sobie nie jest bezwzględnym wskazaniem do cesarki (pisałam o tym w najpopularniejszych mitach o ciąży z cukrzycą). Kobieta chora na cukrzycę typu 1, nawet od wielu wielu lat może urodzić naturalnie, jeśli ciąża przebiega prawidłowo. Jeśli nastąpią powikłania, to dopiero one mogą być wskazaniem do cięcia. W moim przypadku wskazań było kilka:
- kwasica ketonowa
- podejrzenie stanu przedrzucawkowego
- makrosomia płodu
- i w reszcie ułożenie miednicowe dziecka - Gabryś nie "obrócił się" w brzuchu i nadal był zwrócony główką do góry
Więc niezaprzeczalnie czekała mnie cesarka, ponieważ poród naturalny mógł być zbyt niebezpieczny jak na mój ówczesny stan zdrowia.
Nie powiem, stresowałam się. Do cięcia cesarskiego nie potrzebne jest pełne znieczulenie, wystarczy zewnątrzoponowe, czyli takie od klatki piersiowej w dół. Oznacza to, że podczas zabiegu pacjentka jest przytomna (brzmi strasznie, ale wraca się do formy o wiele szybciej niż gdyby podano tradycyjne znieczulenie ogólne). Kolejny raz podkreślę: wybierzcie lekarza prowadzącego mądrze. Moja ginekolog, która dowiedziała się o ciąży w tym samym momencie co ja i prowadziła mnie przez całe 8 miesięcy była obecna przy porodzie. Dało mi to komfort psychiczny i pewność, że lekarz który się mną zajmuje zna mój przypadek od podszewki.
O 8 rano zabrano mnie więc na salę operacyjną, na której czekały już zespoły ginekologów, neonatologów, anestezjologów i położne (całkiem sporo ludzi). Znieczulenie zewnątrzoponowe podaje się przez nakłucie w kręgosłup - tym stresowałam się najbardziej. Ku mojemu zdziwieniu, zupełnie nie było się czego bać. Najpierw podano mi znieczulenie miejscowe, cieniutką igłą którą ledwo co poczułam. Dopiero potem wstrzyknięto mi właściwe znieczulenie, ale zdążyłam poczuć tylko "rozlewające się" ciepło aż do końca moich nóg. Zadziałało to w mniej niż 10 sekund, więc koniec końców nie było czego się bać :) Byłam bardzo wdzięczna Pani anestezjolog za to, że cały czas rozmawiała ze mną o pierdołach. Kiedy leżysz na stole operacyjnym z dosłownie otwartym brzuchem i jednocześnie rozmawiasz o pogodzie jaka była w Pradze w zeszły weekend potrafi to rozładować atmosferę :) Absolutnie nie czuje się bólu, ale czuje się dotyk, więc doskonale wiedziałam w którym momencie dziecko zostało wyjęte z brzucha. Cały zabieg trwał 30-40minut (łącznie ze zszywaniem). Niestety, po urodzeniu Gabryś został od razu przewieziony na intensywną terapię noworodka, więc ani ja, ani mój mąż nie mieliśmy szansy go kangurować czy nawet dotknąć po porodzie.
Jeśli chodzi o radzenie sobie z cukrzycą przed/w trakcie/po porodzie to jak wiecie z poprzedniego posta, byłam podłączona do dożylnej pompy insulinowej. Jako, że przed planowanym zabiegiem nie można jeść przez około 12h, oprócz "bazy" w dożylnej pompie nie potrzebowałam żadnych bolusów, a moja osobista pompa Medtronic 640G służyła mi tylko i wyłącznie do monitorowania cukru przez sensor CGM. Tak samo było podczas cesarskiego cięcia - "moja" pompa leżała obok na stole, nie podłączona do ciała, tylko i wyłącznie aby monitorować cukier. Po porodzie już na sali pooperacyjnej podłączono mi kroplówkę z glukozą, oraz zmniejszono podaż insuliny (cały czas dożylnie), ponieważ zazwyczaj po urodzeniu dziecka bardzo gwałtownie i bardzo drastycznie spada zapotrzebowanie na insulinę. Nie wiem, czy to ze względu na stres, kwasicę ketonową czy przez to, że nie było przy mnie dziecka, zapotrzebowanie nie zmniejszyło się od razu. Zaczęło spadać stopniowo dopiero w 3-4 dobie po porodzie (!). Odłączono mnie od dożylnej pompy i podłączono z powrotem do mojej już po 6 godzinach, kiedy miałam zjeść pierwszy posiłek. Dość wysokie (w okolicach 250) cukry utrzymywały się do momentu w którym dostałam Gabrysia na ręce.
A kiedy się to stało, dlaczego i jak długo Gabryś musiał przebywać na oddziale intensywnej terapii noworodka dowiecie się z następnego postu :)
czwartek, 31 sierpnia 2017
niedziela, 20 sierpnia 2017
Historia Mojego Porodu cz. II
Po 6 dniach pobytu na patologii ciąży nadszedł pamiętny wtorek. Rankiem, jak codzień robiono nam KTG (czyli badanie monitorujące pracę serca dziecka i ewentualne skurcze macicy gdyby zbliżał się poród). Ku zdziwieniu wszystkich pierwszy raz w zapisie pojawiły się regularne skurcze (których ja absolutnie nie odczuwałam, ale nie jest to nic nadzwyczajnego). Jeśli zaczynają się skurcze, oznacza to, że poród może być bliżej niż myślimy... Na porannym obchodzie lekarze zadecydowali, że czas podać sterydy na rozwój płuc dziecka w razie gdyby akcja porodowa gwałtownie ruszyła do przodu. Był to drugi dzień 36tego tygodnia ciąży. Sterydy mają dość istotny wpływ na zdrowy organizm, a co dopiero na organizm z cukrzycą... Więc zamiast 2 dawek (1 na dobę) rozłożono mi leki na 4 dawki (2 na dobę, ale za to o połowę mniejsze) aby zminimalizować wpływ sterydów na poziomy cukru. Kazano mi również zrobić bilans wodny, czyli zapisywać ile w ciągu dnia przyjęłam płynów, a ile wysikałam.
Cukry o dziwo były całkiem w normie, jednak nerki zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Rano bilans wodny wynosił: 2700ml przyjęte, tylko 700ml oddane (chyba nie muszę mówić, że zatrzymana woda w organizmie zrobiła ze mnie małą spuchniętą wieloryboświnkę).
Chciałabym tutaj zaznaczyć jak ważną rolę odgrywają Wasi lekarze prowadzący. Codziennie miałam konsultację diabetologiczną z dr Sokup - z lekarzem, który prowadzi moją cukrzycę od 8 lat, który przygotowywał i prowadził mnie przez całą ciążę (mimo, że wcale nie było łatwo). Jest to ciepła kobieta, która nieustannie poszerza swoją wiedzę biorąc udział w konferencjach diabetologicznych (a uwierzcie mi, stale edukujący się lekarz to w tych czasach rzadkość) który poświęca uwagę pacjentom i nie traktuje ich z góry, tylko jak partnerów do dyskusji o terapii. Na środowej porannej konsultacji dr Sokup zauważyła coś, co wszyscy inni pominęli. Zauważyła (a raczej poczuła) mój oddech. Mój pełen acetonu oddech, który świadczył o rozwijającej się kwasicy ketonowej. I teraz ciekawostka: Kwasica kojarzy się wszystkim z ekstremalnie wysokim poziomem cukru. Mój cukier na tamtą chwilę wynosił 107. Kwasica pojawiła się po podaniu sterydów, ponieważ nerki nie były w stanie dobrze pracować. Białko w moczu gwałtownie podskoczyło (z 0,8 do 2,7) i zaczęło się robić niebezpiecznie. Dr Sokup podjęła natychmiastową decyzję podłączenia mnie do dożylnej pompy insulinowej. Takiej, jaką się podłącza przy zdiagnozowaniu ciężkiej cukrzycy. Takiej, jaką ostatnio miałam podłączoną niemal 18 lat temu, kiedy zdiagnozowano u mnie cukrzycę. Po konsultacji z lekarzami z patologii ciąży zapadła decyzja: podajemy 2 kolejne dawki sterydów (w środę) i w czwartek z samego rana czeka mnie cesarskie cięcie.
Cukry o dziwo były całkiem w normie, jednak nerki zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Rano bilans wodny wynosił: 2700ml przyjęte, tylko 700ml oddane (chyba nie muszę mówić, że zatrzymana woda w organizmie zrobiła ze mnie małą spuchniętą wieloryboświnkę).
Chciałabym tutaj zaznaczyć jak ważną rolę odgrywają Wasi lekarze prowadzący. Codziennie miałam konsultację diabetologiczną z dr Sokup - z lekarzem, który prowadzi moją cukrzycę od 8 lat, który przygotowywał i prowadził mnie przez całą ciążę (mimo, że wcale nie było łatwo). Jest to ciepła kobieta, która nieustannie poszerza swoją wiedzę biorąc udział w konferencjach diabetologicznych (a uwierzcie mi, stale edukujący się lekarz to w tych czasach rzadkość) który poświęca uwagę pacjentom i nie traktuje ich z góry, tylko jak partnerów do dyskusji o terapii. Na środowej porannej konsultacji dr Sokup zauważyła coś, co wszyscy inni pominęli. Zauważyła (a raczej poczuła) mój oddech. Mój pełen acetonu oddech, który świadczył o rozwijającej się kwasicy ketonowej. I teraz ciekawostka: Kwasica kojarzy się wszystkim z ekstremalnie wysokim poziomem cukru. Mój cukier na tamtą chwilę wynosił 107. Kwasica pojawiła się po podaniu sterydów, ponieważ nerki nie były w stanie dobrze pracować. Białko w moczu gwałtownie podskoczyło (z 0,8 do 2,7) i zaczęło się robić niebezpiecznie. Dr Sokup podjęła natychmiastową decyzję podłączenia mnie do dożylnej pompy insulinowej. Takiej, jaką się podłącza przy zdiagnozowaniu ciężkiej cukrzycy. Takiej, jaką ostatnio miałam podłączoną niemal 18 lat temu, kiedy zdiagnozowano u mnie cukrzycę. Po konsultacji z lekarzami z patologii ciąży zapadła decyzja: podajemy 2 kolejne dawki sterydów (w środę) i w czwartek z samego rana czeka mnie cesarskie cięcie.
A tak właśnie wyglądała dożylna pompa insulinowa, trzeba przyznać ze różnica w technologii jest kolosalna!
sobota, 12 sierpnia 2017
Historia mojego porodu, część I
Spoiler: Gabryś jest już z nami na świecie. Chciałabym opisać tutaj moją historię. Tego, co działo się przed porodem i po. Pewnie wyjdzie kilka niekrótkich notek, a więc zaczynamy.
18.07 byłam na wizycie kontrolnej u ginekologa. Wiek ciążowy: 34+2 (dla niewtajemniczonych, był to drugi dzień 35tego tygodnia). Na USG szacowana waga Gabrysia wynosiła 3100-3200g. W przeciągu 2,5 tygodnia przybył mu ponad 1kg - zdecydowanie za dużo. Niestety, diagnoza była jednoznaczna: makrosomia, skierowanie do szpitala na patologię ciąży. Moim ogromnym szczęściem było to, że lekarz prowadzący pracuje w szpitalu, w którym planowałam rodzić (czyli w szpitalu im. Biziela). Następnego dnia, spakowana, ze skierowaniem pojawiłam się na położniczej izbie przyjęć. Wylądowałam w pokoju z Celiną (którą bardzo serdecznie pozdrawiam :) ), była to piękna, lipcowa, słoneczna środa.
Następnego dnia przyszły wyniki wstępnych badań. Niestety, pokazało się białko w moczu, więc lekarze zarządzili tak zwaną Dobową Zbiórkę Moczu - jednym słowem jest to sikanie przez całą dobę do specjalnego słoika, rankiem trzeba zapisać ile ml zostało wysikane i pobrać próbkę do badania. Generalnie nie było to wygodne, a jak się okazało później, Dobowa Zbiórka Moczu obowiązywała mnie przez całe 2 tygodnie... Codziennie badano zawartość białka w wysikanych przeze mnie próbkach. Zawartość białka powoli, nieznacznie, ale jednak rosła. Oczywiście, białka w moczu nie powinno być wcale, więc nie była to dla mnie dobra wiadomość... Upał dawał się nam we znaki, bardzo mocno spuchły mi nogi i ręce. W ten sposób dorobiłam się dwóch objawów stanu przedrzucawkowego (białko w moczu + obrzęki), jednak nie było to na tyle poważne i gwałtowne, żeby rozwiązać natychmiast ciążę.
Codzienne konsultacje z diabetologiem pozwalały na wyrównanie cukrzycy, mierzono mi ciśnienie 4x dziennie, obowiązywała dieta cukrzycowa (jedzenie szpitalne wcale nie było takie straszne!), codziennie robiono nam też KTG (monitorowanie serca płodu+ewentualnych skurczów), pozostało tylko czekać na rozwój wydarzeń... A rozwój nieprzewidzianych wydarzeń wystąpił po 6 dniach pobytu. Co się stało i do czego doprowadziło, o tym napiszę w 2 części historii mojego porodu :)
18.07 byłam na wizycie kontrolnej u ginekologa. Wiek ciążowy: 34+2 (dla niewtajemniczonych, był to drugi dzień 35tego tygodnia). Na USG szacowana waga Gabrysia wynosiła 3100-3200g. W przeciągu 2,5 tygodnia przybył mu ponad 1kg - zdecydowanie za dużo. Niestety, diagnoza była jednoznaczna: makrosomia, skierowanie do szpitala na patologię ciąży. Moim ogromnym szczęściem było to, że lekarz prowadzący pracuje w szpitalu, w którym planowałam rodzić (czyli w szpitalu im. Biziela). Następnego dnia, spakowana, ze skierowaniem pojawiłam się na położniczej izbie przyjęć. Wylądowałam w pokoju z Celiną (którą bardzo serdecznie pozdrawiam :) ), była to piękna, lipcowa, słoneczna środa.
Następnego dnia przyszły wyniki wstępnych badań. Niestety, pokazało się białko w moczu, więc lekarze zarządzili tak zwaną Dobową Zbiórkę Moczu - jednym słowem jest to sikanie przez całą dobę do specjalnego słoika, rankiem trzeba zapisać ile ml zostało wysikane i pobrać próbkę do badania. Generalnie nie było to wygodne, a jak się okazało później, Dobowa Zbiórka Moczu obowiązywała mnie przez całe 2 tygodnie... Codziennie badano zawartość białka w wysikanych przeze mnie próbkach. Zawartość białka powoli, nieznacznie, ale jednak rosła. Oczywiście, białka w moczu nie powinno być wcale, więc nie była to dla mnie dobra wiadomość... Upał dawał się nam we znaki, bardzo mocno spuchły mi nogi i ręce. W ten sposób dorobiłam się dwóch objawów stanu przedrzucawkowego (białko w moczu + obrzęki), jednak nie było to na tyle poważne i gwałtowne, żeby rozwiązać natychmiast ciążę.
Codzienne konsultacje z diabetologiem pozwalały na wyrównanie cukrzycy, mierzono mi ciśnienie 4x dziennie, obowiązywała dieta cukrzycowa (jedzenie szpitalne wcale nie było takie straszne!), codziennie robiono nam też KTG (monitorowanie serca płodu+ewentualnych skurczów), pozostało tylko czekać na rozwój wydarzeń... A rozwój nieprzewidzianych wydarzeń wystąpił po 6 dniach pobytu. Co się stało i do czego doprowadziło, o tym napiszę w 2 części historii mojego porodu :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)