Miałam wyjątkowego pecha, ponieważ doradca laktacyjny miał akurat urlop. 3- tygodniowy urlop...
Szpital w którym rodziłam współpracuje z firmą Medela - jest to firma która produkuje laktatory medyczne. Kolejny raz miałam pecha - obłożenie oddziału było tak duże, że musiałam czekać na możliwość wypożyczenia sprzętu (oczywiście bezpłatnie). Czas uciekał, więc musiałam skorzystać z tego co miałam w domu, czyli 2 laktatorów które pożyczyłam od koleżanki.
1. Laktator ręczny Philips Avent - myślę, że laktatory ręczne są złym rozwiązaniem przy początkach, kiedy to laktacja nie jest jeszcze rozkręcona. Szybko się do niego zniechęciłam, ponieważ ssanie było bardzo słabe, dużo mleka leciało do silikonowej nakładki zamiast do butelki no i trzeba było się całkiem namachać i namęczyć, żeby cokolwiek uzbierać. Polecam raczej wprarionym mamom które chcą doraźnie raz na jakiś czas odciągnąć pokarm już dla kilkumiesięcznego dziecka.
2. Laktator elektryczny Canpol Babies Easy Start - tutaj było już więcej możliwości, ponieważ sprzęt ma 3 różne tryby ssania z czego każdy może zostać regulowany od najlżejszego do najmocniejszego. Dużym plusem jest to, że może być on zasilany bateriami, więc można go wziąć ze sobą "w teren". Używałam go przez prawie 2 tygodnie po wyjściu ze szpitala i sprawnie i szybko pozwalał mi ściągać pokarm. Minusem jest to, że jest dosyć głośny i nawet na najniższych obrotach potrafi sprawić ból.
Kiedy już doczekałam się szpitalnego laktatora z Medeli poszło już z górki - z godziny na godzinę mogłam ściągnąć więcej i więcej pokarmu, który Arek zanosił na oddział intensywnej terapii dla Gabrysia (a uwierzcie mi, chłopak jadł całkiem sporo). 4 dnia, kiedy dostałam młodego do pokoju byłam już w stanie odciągnąć tyle pokarmu ile potrzebował - skończyło się dokarmianie mlekiem modyfikowanym, które podawano mu na intensywnej. Żeby utrzymać laktację najważniejsza jest systematyczność - używanie laktatora co 2,5 - 3h to absolutny mus (nawet w nocy).
Jako, że nasz syn urodził się z bardzo niskim cukrem, nie mogliśmy pozwolić sobie na karmienie piersią, ponieważ bardzo ważne było prowadzenie zapisów ile i kiedy zjadł. Gdyby zjadł za mało mógłby znowu wpaść w niedocukrzenie, a tego bardzo nie chcieliśmy. Oczywiście próbowaliśmy go również przystawiać do piersi, położne przychodziły praktycznie co każde karmienie, żeby zachęcić go do ssania z piersi, ale pewnie jak większość doświadczonych mam wie - przejście z butelki na pierś jest bardzo ciężkie, a Gabrysiowi ani się śniło z nami współpracować. Tak czy siak, przez pierwsze tygodnie musiał być karmiony butelką, więc laktator stał się moim nowym najlepszym przyjacielem.
Po wyjściu ze szpitala wiadomo było, że przystawienie do piersi graniczy z cudem (proszę oszczędzić sobie komentarzy w stylu "idź do doradcy laktacyjnego"), ale rezygnacja z karmienia moim mlekiem nie wchodziła w grę. Zainwestowaliśmy więc w laktator Medela Swing, który sztucznie pobudza laktację. Używam go już ponad 3 miesiące (tak, co 3h ściągam pokarm, nawet w nocy) i póki co mnie nie zawiódł. Świetnie nadaje się do codziennego użytkowania (również może działać na baterie tak jak ten z Canpol Babies), ale do użytku doraźnego, raz na jakiś czas sprawdzi się spokojnie tańszy laktator (Medela Swing kosztuje w granicach 500-600zł).
Niestety, taki sposób karmienia jest bardzo wykańczający (w nocy wstaje się podwójnie, i na ściąganie i na karmienie, a ściągnięcie pokarmu jednocześnie trzymając płaczące dziecko jest po prostu nierealne, więc bez pomocy drugiej osoby w domu jest na prawdę bardzo trudno), laktacja zanika szybciej niż w przypadku karmienia bezpośrednio z piersi, a cukry niestety są rozhuśtane na maksa, dlatego liczę się z tym, że karmienie w ten sposób nie będzie tak długie jak bym chciała, ale z drugiej strony każdy dzień Gabrysia na moim mleku to mój mały osobisty sukces.
Niestety, taki sposób karmienia jest bardzo wykańczający (w nocy wstaje się podwójnie, i na ściąganie i na karmienie, a ściągnięcie pokarmu jednocześnie trzymając płaczące dziecko jest po prostu nierealne, więc bez pomocy drugiej osoby w domu jest na prawdę bardzo trudno), laktacja zanika szybciej niż w przypadku karmienia bezpośrednio z piersi, a cukry niestety są rozhuśtane na maksa, dlatego liczę się z tym, że karmienie w ten sposób nie będzie tak długie jak bym chciała, ale z drugiej strony każdy dzień Gabrysia na moim mleku to mój mały osobisty sukces.
Długi czas zastanawiałam się, czy jeśli ściągam mleko, ale podaje je butelką, to czy mogę mówić, że karmię piersią? Jaka jest wasza opinia na ten temat? Czy wyrażenie karmienie piersią zarezerwowane jest tylko dla ssania prosto z cycka? I pytanie do słodkich karmiących mam: jak sobie radzicie z cukrami? Bo dla mnie jest to czysty armagedon...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz