wtorek, 29 marca 2016
Mgr Martyna (14.07.2015)
Wszystko co dobre szybko się kończy. Studia również. Pamiętam, że kiedy kończyłam liceum (1 LO w Bydgoszczy) byłam bardzo, ale to bardzo szczęśliwa, ponieważ nie przepadałam za tą szkołą. Ze studiami jest odwrotnie – wcale się nie cieszę, jestem wręcz przerażona. Zacznijmy od początku: dostałam się na kognitywistykę (wiem, trudne słowo) i wyprowadziłam się z domu! Całe 50 km od domu! Jestem jedynaczką – dla moich rodziców było to przeżycie tak samo ważne jak dla mnie. Jestem też bardzo rodzinna, więc co tydzień (czasami częściej) wracałam z utęsknieniem do domu. W końcu to tylko godzina drogi PKSem czy pociągiem. Do dziś bardzo szczegółowo pamiętam pierwsze dni, kiedy pierwszy raz zgubiłam się w Toruniu, kiedy moje nowe współlokatorki (tak, wygrałam casting) wprowadzały mnie w studenckie życie. Bardzo dobrze wspominam swoje pierwsze mieszkanie na Rubinkowie (wcale nie jest tak daleko jak się wydaje). Kiedy nie miałam już tak dużo zajęć jak na pierwszym czy drugim roku, postanowiłam dojeżdżać na zajęcia z Bydgoszczy. Miałam „bazę wypadową” u mojej serdecznej przyjaciółki Ani. Spałam w kuchni, w mieszkaniu z 4 innymi dziewczynami, a naszymi sąsiadami byli dwaj barmani. Ten okres wspominam najlepiej z całych pięciu lat! Po obronie licencjatu, czyli po trzech latach, poznałam mojego aktualnego narzeczonego (Arka). Z początku czwartego roku mieszkałam w akademiku (jakież było moje zaskoczenie że koedukacyjne łazienki to NIE JEST ŻART!), ale szybko z niego zrezygnowałam na rzecz wspólnego mieszkania z Arkiem. Życiowa decyzja okazała się trafną. Radziliśmy sobie całkiem nieźle, ja dojeżdżałam na studia kiedy trzeba było (przypominam, cały czas mówimy o studiach dziennych), a dodatkowo pracowałam. Tak zleciały ostatnie 2 lata. I co? I jestem magistrem. W tych czasach nie znaczy to zbyt wiele, ponieważ mnóstwo osób kończy studia. Ale dla mnie jest to duże osiągnięcie, szczególnie że z cukrzycą mamy trochę trudniej. Wiem, że to skrajna prywata, więc po co ja to piszę? Żebyście uwierzyli że z cukrzycą można normalnie żyć, iść na studia, prowadzić studenckie życie, spać na kanapie w kuchni, dobrze się uczyć (miałam stypendium rektora przez 4 lata) i mieć nadal dobre cukry. Drodzy rodzice, jeśli macie taką możliwość – wyślijcie dziecko na studia do innego miasta. To jest najlepsza szkoła życia na świecie. Na wszystkich uniwerystetach w Polsce osoby chorujące na cukrzyce (ze stwierdzonym stopniem niepełnosprawności) dostają stypendium lub zapomogę co miesiąc. PFRON również wspiera niepełnosprawnych studentów – co semestr można starać się o dodatkowy fundusz. Dzięki orzeczeniu o niepełnosprawności na studiach odbyłam kurs języka migowego w ramach szkoleń biura karier. Naprawdę można załapać się na dużo dotacji i udogodnień. Idźcie na studia. Polecam. Magister Martyna.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz