Dzień 0 (24.11.2015)
Podróżowanie z cukrzycą to wyzwanie. Pakowanie się to także wyzwanie. Pakowanie się na wyjazd 2-tygodniowy w środku przeprowadzki? Ogromne wyzwanie. Z pomocą całej rodziny (włączając Babcię, która użyczyła mi swoich czerwonych korali do stroju Krakowianki) w końcu mogłam wyjechać. Czeka mnie 24h podróż. Jak wszyscy wiedzą – nienawidzę latać, a latanie z pompą to jest dopiero zabawa! Cały osprzęt i wszystkie leki muszą być w bagażu podręcznym. Na penach – bierzemy peny, insulinę, igły i wio. Na pompie, o zgrozo, cały karton wkłuć (2x większe zapasy niż planujecie), insulina, PENY na wszelki wypadek, insulina długodziałająca, strzykawki, baterie itakdalej. Rezultat? Bagaż podręczny do którego mogłabym zmieścić słonia. Kontrola na lotnisku – oczywiście przeszukanie w sposób „oklepywania”, bo POMPA (piszę dużymi, bo celnicy krzyczeli na pół lotniska, że POMPA). Nie uważam takich sytuacji za upokarzające, w sumie to się cieszę że ochrona jest czujna. Musicie również wiedzieć, że zazwyczaj (niestety) podróżuję sama. I jestem za siebie odpowiedzialna. ALE tym razem mam szczęście Pierwszy lot: Warszawa – Londyn. Spotkałam Dawida Wolińskiego ( jestem fanką top model!), a potem okazało się, że rząd za mną siedzi Pani Małgosia, która również leci do Vancouver. Uff, przynajmniej będzie z kim pogadać ! cukry póki co ok – nie było żadnego powyżej 200. Zobaczymy co będzie po zmianie czasu, 9 godzin do tyłu. Już raz to przerabiałam, więc mam nadzieję, że nie będzie tragedii. Piszę ten post w samolocie do Londynu (W końcu będę w Londynie! Całe 3h!), więc jeszcze dużo przede mną ale na pewno dam wam znać. Mam nadzieję, że uda mi się pisać notki regularnie. Jak to się mówi po amerykańsku: Stay Tuned!
Londyn! Przepiękny londyn! A raczej lotnisko w Londynie bo tylko tyle udało mi się zobaczyć. Oczywiście wydałam fortunę na herbatę, ale nie mogłam się oprzeć pokusie Całe szczęście w drugim samolocie, z Londynu do Vancouver było już więcej młodych liderów. Czystym przypadkiem siedzieliśmy nawet w jednym rzędzie! 9h lot, to już nie przelewki. Mierzenie cukru mniej więcej co 1h, jedzenie obliczane „na oko”, zero ruchu + zmiana czasu daje się we znaki już w samolocie. Przy drugim posiłku (wg Polskiego czasu o 2.00 w nocy) nawet nie miałam ochoty spojrzeć na jedzenie. Wypiłam również hektolitry wody ale mój organizm najwyraźniej już zasnął ponieważ wcale nie chciało mi się iść do toalety… dziwne uczucie, ale najgorsze jeszcze przede mną. Starałam się nie spać, ale 23h podróży daje w kość. Za chwilę lądujemy w Vancouver…Wylądowaliśmy. Zanim wydostaliśmy się z lotniska i dotarliśmy do hotelu minęły 2h. Coraz bardziej przypominałam zombie. W końcu mogłam się położyć do łóżka! Kładłam się spać z cukrem 203, o 3.00 78. Całe szczęście że w recepcji dostaliśmy Glukozę w tabletkach (swoją drogą bardzo smaczne!) więc się poratowałam. Nie śpię od 4 rano (14.00 czasu polskiego). Cukier 103, czas na śniadanie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz