niedziela, 24 kwietnia 2016

Diabetyk w korporacji cz.1

Cześć.
Witam Was dziś pierwszy raz na nowym blogu. Jak zdążyliście pewnie zauważyć - wszystkie poprzednie posty ze strony sympatycycukrzycy.pl zostały skopiowane, aby nie zginąć w cyberprzestrzeni :)
Chyba muszę wytłumaczyć się ze swojej nieobecności... otóż 1.03 zaczęłam nową pracę. Jestem koordynatorem projektów w międzynarodowej korporacji SDL. I dziś chciałam opisać jak pracuje się diabetykowi w korporacji. Nowa praca to nowe wyzwania ale także nowy tryb życia. I radzenie sobie z problemami, z którymi wcześniej nie miałam do czynienia,
Zacznę od zagadnienia orzeczenia o niepełnosprawności i przysługujących nam ulg. Mam orzeczenie z umiarkowanym stopniem, co oznacza, że mogę skorzystać z  art 15 ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnieniu osób niepełnosprawnych, który mówi o tym, że
"Czas pracy osoby niepełnosprawnej zaliczonej do znacznego lub umiarkowanego stopnia niepełnosprawności nie może przekraczać 7 godzin na dobę i 35 godzin tygodniowo".

Oznacza to także, że nie można robić nadgodzin. Tutaj od razu zaznaczę, że możecie zrezygnować z tego przywileju na własny wniosek - ja właśnie tak zrobiłam. Idąc na rozmowę o pracę byłam w pełni świadoma jak działa firma i że czasami po prostu trzeba zostać na nadgodzinach, więc na własne życzenie zrezygnowałam z przywileju pracy 7-godzinnej.
Kolejne przywileje przysługujące osobom niepełnosprawnym zatrudnionym na umowę o pracę to:
- dodatkowa 15 minutowa przerwa
dodatkowy urlop wypoczynkowy w wymiarze 10 dni roboczych w roku kalendarzowym. Prawo do pierwszego urlopu dodatkowego osoba ta nabywa po przepracowaniu jednego roku po dniu zaliczenia jej do jednego z tych stopni niepełnosprawności.

Wszystko co wam przysługuje możecie wyczytać tu: http://www.przepisy.gofin.pl/przepisyno,323,53983,18,38,20140710,2,1.html

Praca w korporacji jest oczywiście ekscytująca, ale również bardzo stresująca. Zmienił się mój tryb życia, przez co również cukry zaczęły wariować. Brak ruchu, siedzący tryb życia i dużo stresu wpłynęły negatywnie na wyniki :( Ale, najważniejsze to nie dać się zwariować, tylko próbować się zmienić. O odżywianiu i kontrolowaniu cukrów napiszę w kolejnym poście z serii "Diabetyk w korpo" a wy napiszcie proszę w komentarzach o czym chcielibyście poczytać :)

sobota, 2 kwietnia 2016

Hid-In część 2 + Konkurs (10.01.2016)

Od 2 tygodni używam paska Hid-In do noszenia pompy. Jak wspominałam w pierwszym poście, pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. Nosiłam go na wiele sposobów: na nodze, na biodrach, na pasku, pod biustem i zawsze było to bardzo wygodne. Hid-In nie ma żadnej sprzączki, więc nic nie wbija się w ciało i nie zostawia odciśniętych śladów. Wygląda bardzo schludnie, więc nosiłam go zazwyczaj na ciuchach – do spódniczki czy nawet na spodniach.
WP_20160210_15_20_39_Pro

Jest elastyczny, nie gniecie się i sprawdza się w wielu sytuacjach, a najwygodniej mi się z nim śpi – pompa nie wbija się w ciało i nie martwię się czy wyrwę wkłucie w trakcie snu, bo pompa jest zawsze na miejscu i nie wypadnie z kieszonki. ALE właśnie ta kieszonka może być również problemem. Nie ukrywam, że zanim opanowałam sprawne wkładanie pompy do Hid-Ina minęło parę dni. Jeśli miałabym ją wkładać i wyjmować z ciasnej kieszonki przy podawaniu każdego bolusa byłoby to czasochłonne. Całe szczęście, mam pompę Accu Check Combo, do której używam pilota, więc w razie potrzeby nie muszę wyjmować pompy z paska – wystarczy podać bolus używając glukometru –pilota.
WP_20160210_15_19_30_Pro
Podsumowując: Hid-In jest świetnym, innowacyjnym gadżetem, jednakże jeśli nie macie pompy Accu Check Combo z pilotem to będziecie go pewnie używać od święta. Niemniej jednak jest to najlepszy pasek do pompy z jakim się do tej pory spotkałam :)
A teraz czas na KONKURS!
Pod postem na facebooku, który znajdziecie na www.facebook.com/sympatycy.cukrzycy napiszcie w komentarzu w jakiej sytuacji użylibyście Hid-In aby schować waszą pompę insulinową. Autor najciekawszej odpowiedzi otrzyma pasek Hid-In multiway body band w kolorze czarnym (o taki http://www.hid-in.com/shop/boys-multiway-body-band-classic). Odpowiedzi piszcie do niedzieli, 14.02 do 24.00 :)

Spare a rose - kampania na walentynki (4.02.2016)

Czytaliście już na blogu o kampanii Life For A Child. Dziś chciałabym przybliżyć wam temat Spare a rose czyli po polsku Podziel się różą. Spare a rose jest częścią LFAC i celem tej kampanii jest zbiórka funduszy na dostarczenie insuliny i innych potrzebnych diabetykom zapasów do krajów, które nie mają dostępu do leków. Jest ona powiązana z walentynkami – chodzi o to, żeby zamiast przykładowych 12 róż, kupić ukochanej 11, a wartość ostatniej przeznaczyć na Life For A Child. W Polsce nie jest to tak popularne, ale w USA kwiaciarnie chętnie wspierają ten projekt.
Może wy w te walentynki zdecydujecie przeznaczyć wartość 1 róży na dzieci chore na cukrzycę?
Więcej informacji (niestety w języku angielskim) znajdziecie na http://www.idf.org/lifeforachild/fundraising/spare-a-rose-2015

Hid-In część 1 (26.01.16)

Cześć!
Niedawno wpadł mi w ręce post o czymś zupełnie nowym, a mianowicie Hid – In.
Kiedy ktoś się dowiaduje, że noszę pompę insulinową, jedno z pierwszych pytań brzmi „A ty z tym śpisz?” albo „I gdzie to chowasz”, „A jak chcesz ubrać sukienkę to co?”. Hid – In to odpowiedź na wszystkie te pytania – jest to bielizna z miejscem na pompę insulinową. Zachwycił mnie ten pomysł, więc zamówiłam 2 sztuki. Poczta przyszła wczoraj.
Pierwsze wrażenia – diabeł tkwi w szczegółach. Logo Hid-In to serca, więc z koperty wypadło konfetti w kształcie serc
WP_20160125_21_58_19_RichDruga rzecz, która zwróciła moją uwagę to staranne wykonanie i dokładna instrukcja używania WP_20160125_22_00_53_RichOczywiście nie oparłam się pokusie, więc zamówiłam jeden zwykły klasyczny pasek a drugi różowy z koronką. Warto wspomnieć, że rozmiary dostosowane są do konkretnych rodzajów pomp. Ja mam oczywiście Accu Check Combo :)
Pierwsze wrażenie – super! Czuję się rozpieszczona przez te małe szczegóły :) A jak się używa? To napiszę w następnej notce. Póki co możecie wziąć udział w konkursie i również zdobyć takie etui: http://www.hid-in.com/me-and-my-pump-competition

Jak przetrwać zimę z cukrzycą? (8.01.16)

Cześć!
Przyszła zima, i to chyba ze zdwojoną siłą. Od tygodnia temperatury są na minusie (nawet do -21!) a od 2 dni (przynajmniej w Bydgoszczy) sypie śnieg. Niestety, takie warunki nie sprzyjają diabetykom, więc mam dla Was kilka przydatnych rad.
Glukometry są wrażliwe na niskie temperatury i potrafią odmówić posłuszeństwa w czasie zimy. Nie zostawiajcie swoich glukometrów w samochodach czy w torebkach, ponieważ tam zimno je dopadnie i nie będziecie mogli zmierzyć cukru (do póki go nie ogrzejecie). Nie musicie martwić się ani o paski ani o nakłuwacz, ale samo urządzenie powinno być w „temperaturze pokojowej”, więc jeśli nie wiecie gdzie go schować, a wybieracie się na zimowy spacer, najlepiej trzymać glukometr „przy ciele” w WEWNĘTRZNEJ części kurtki lub w bluzie pod kurtką.
Insulina również jest wrażliwa, nie tylko na ciepło ale i też na zimno. Mimo, że przechowujemy ją w lodówce nie jest ona przystosowana do mrozów, więc jeśli zdarzy się wam, że insulina ZAMARZNIE, a potem odtaja – pamiętajcie, że  NIE nadaje się ona do użytku. Powinniście od razu wyrzucić cały zapas insuliny która zamarzła i lecieć do lekarza po nową receptę. Pompy insulinowe są zazwyczaj cały czas przy ciele, więc nie ma z nimi problemów, aczkolwiek w miarę możliwości noście je w pokrowcach albo chociaż w kieszeni, żeby zapobiec wychłodzeniu mechanizmów.
Na niedocukrzenie miejcie w pogotowiu glukozę w tabletkach zamiast tej w żelu czy soczku.
Ostatnia rada: używajcie kremów nawilżających. Skóra diabetyków i tak z reguły jest sucha a w połączeniu z mrozami może stać się prawdziwym problemem. Przed wyjściem z domu nakremujcie twarz i zabezpieczcie usta :)
Mam nadzieję, że zima szybko przejdzie i że nie przyspoży wam problemów. Dajcie znać jak radzicie sobie z cukrzycą podczas śniegowej pory roku!
Winter-Snowman

Dzień 12 - powrót (10.12.15)

Wiem, że jest czwartek, a ja wróciłam w niedzielę. Uwierzcie, miałam okropny powrót, o czym napiszę za chwilę.
Po pierwsze – przepraszam, że nie miałam czasu napisać ostatniej notki
Po drugie – jetlag znowu daje mi w kość. Już jest lepiej, ale budzenie się o 5 nad ranem nie jest niczym fajnym…
Zacznijmy od początku. Ostatni dzień był oczywiście najsmutniejszy. Wszyscy zaplanowali sobie spacery, zakupy a tu zonk! Lało (i to tak porządnie) cały dzień. Lot miałam dopiero o 21.00 więc cały dzień przesiedzieliśmy w hotelu żegnając się z wyjeżdżającymi po kolei liderami. W końcu przyszedł czas na nas: 10 osób w jednym samolocie. Znów Vancouver – Londyn, Londyn – Warszawa. Już na lotnisku dostaliśmy informację, że samolot Sophie z Danii miał awaryjne londowanie w Toronto, a samolot Carrie z Australii spóźnił się tak bardzo, że zorganizowano jej nocleg w Japonii (tam, gdzie miała przesiadkę). Niestety, mam pecha do samolotów międzykontynentalnych. 2 raz byłam po „tamtej” stronie świata i drugi raz podczas powrotu padało. Lot był opóźniony, przez co musieliśmy nadrobić w trasie, zwiększając prędkość do 1200km/h. Rezultat? TURBULENCJE. Nienawidzę turbulencji. Nie zmrużyłam oka przez 8h podróży. Dodatkowo, przez to, że lot był opóźniony, mogliśmy nie zdążyć na przesiadkę (mieliśmy tylko 1h). Zgłosiliśmy to załodze, przesiedli nas do pierwszej klasy i dopilnowali, abyśmy pierwsi wysiedli z samolotu. Wraz z przepustką „Express Connection” udało się zdążyć na samolot. Ale znów: turbulencje a do tego złapał mnie pierwszy Jetlag. Byłam przeszczęśliwa, kiedy wylądowałam w Warszawie i zobaczyłam po dwóch tygodniach mojego męża.
Całe te 2 tygodnie nauczyły mnie wielu rzeczy zarówno związanych z cukrzycą jak i z prozą życia. Mam nadzieję, że za 2 lata polecę na kolejny taki wyjazd, tym razem do Abu Dhabi (całe szczęście tam jest tylko 6h przesunięcia czasowego ;)).
Dajcie znać, czy podobała Wam się relacja z mojego wyjazdu.

Dzień 11 (6.12.15)

Ostatni dzień sympozjum, dzień pożegnalny i oczywiście bardzo emocjonalny. Po pierwsze: od samego rana miałam niedocukrzenia (przez godzinę nie mogłam dojść do wyższego cukru niż 75). Po drugie: oczywiście sesja zamykająca była bardzo emocjonalna… Otrzymaliśmy certyfikaty ukończenia programu i po „ceremonii” nadszedł czas pakowania (przekroczyłam limit bagażu….). Pierwsze osoby już wyjechały, więc robiło się coraz puściej, ale i tak zdecydowaliśmy się na imprezę pożegnalną. Świetnie się bawiliśmy wszystko było ok, ale do czasu. Katie rozmawiała z Jonasem z Etiopii, po czym na chwilę od niego odeszła. Kiedy wróciła Jonasa już nie było – miał bardzo ciężką hipoglikemię. Stracił przytomność, zaczęły się drgawki. Całe szczęście kadra była z nami (2 lekarzy na miejscu) i ktoś pamiętał, żeby wziąć ze sobą glukagon. Widziałam już poważną hipoglikemię, ale za każdym razem mnie to bardzo rusza. Dodatkowo fakt, że Jonas jest z Etiopii i nie ma dostępu do glukagonu sprawił, że czułam się jeszcze gorzej. Niestety, świat jest bardzo niesprawiedliwy i gdyby stało się to w Etiopii, Jonas najprawdopodobniej by nie przeżył. Bardzo nas to dotknęło, szczególnie że wszyscy mamy cukrzycę, to mógł być każdy z nas. Całe szczęście wszystko dobrze się skończyło, Jonas ma się już lepiej, co nie znaczy że nie miało to wpływu na nas. Takie wydarzenia spajają i uświadamiają nas jak niebezpieczna jest cukrzyca. Tym sposobem, impreza się skończyła i wszyscy wrócili do hotelu w ponurych nastrojach.

Dzień 9 i 10 (5.12.15)

Wykłady trwają całymi dniami, sympozja, targi, niekończące się rozmowy z ludźmi z całymi świata. Miałam to szczęście, że w środę (dzień 9) zaproszono mnie na kolację firmy Sanofi, na której przedstawili oni swój nowy projekt dla nastolatków i młodych dorosłych. Projekt obejmuje diabetyków w wieku 15-20 którzy wspinają się razem na wysokości. Jest to swego rodzaju obóz wspinaczkowy, Oprócz uczestników jest jeszcze kadra – również diabetycy, ale z dłuższym stażem i większym doświadczeniem. Kolejna świetna międzynarodowa inicjatywa, która spaja osoby z cukrzycą typu 1. Nie wspomniałam jeszcze, że od kilku dni mamy kolacje poza hotelem (całe szczęście). Jedzenie jest o wiele lepsze, ale to oznacza także więcej czasu na integrację (co w sumie jest bardzo fajne). Utworzyły się 2 grupy YLDDudes (czyli faceci YLD) oraz Diabetic Type Fun. Moim ulubionym wieczorem był ten który spędziliśmy w ogromnym jacuzzi, które znajduje się na zewnątrz hotelu. Padał lodowaty deszcz, ale nikogo to nie obchodziło bo leżeliśmy w 20 osób w gorącej wodzie. Takie momenty pokazują, że nie ważne skąd jesteś, kim jesteś, ile masz lat i jaki typ cukrzycy. Łączy nas jedno, jest to okropna choroba, z którą codziennie walczymy ale jednak gdybyśmy byli zdrowi nie przeżylibyśmy tyle wspaniałych chwil. Pomyślcie czasem w ten sposób o swojej chorobie. Jako o błogosławieństwie a nie przekleństwie.

Dzień 6,7 i 8 (3.12.2015)

DZIEŃ 6
Był to dzień inny niż wszystkie. Ostatni dzień szkoleń zwieńczony kolacją ze sponsorami. Część z nas uczestniczyła także w spotkaniach z politykami. Po tygodniu nauki mieliśmy w końcu szansę wykorzystać ją w praktyce. Na kolacji ze sponsorami wszyscy ubrani byliśmy na niebiesko, sala również była udekorowana na niebiesko – na stołach leżały boa z piór przywiezione z Barbadosu (które później nosiliśmy na sobie). Wieczór był bardzo, bardzo fajny. W końcu, po całym tygodniu mogliśmy się rozluźnić. Ale kolejny tydzień zapowiadał się równie ciężko, o czym przeczytacie w kolejnych notkach
DZIEŃ 7 Ceremonia otwarcia WDC
DZIEŃ WOLNY! Sama nie mogłam w to uwierzyć. Pierwszy (i jedyny) dzień wolny jaki mieliśmy. Oczywiście, nie był całkowicie wolny ale nadal, 7 godzin czasu wolnego to coś niesamowitego. Wykorzystałam ten czas aby spotkać się z ciocią, która mieszka na stałe w Kanadzie. Mogłam w końcu zobaczyć kawałek Vancouver i zrobić zakupy (syrop klonowy!). Chętni mogli również wziąć udział w wydarzeniu sportowym DIATHLETE. Niestety, czas wolny skończył się o 17.00. Właśnie o tej godzinie rozpoczęły się przygotowania do ceremonii otwarcia World Diabetes Congress 2015. Przed przyjazdem do Kanady zostaliśmy poproszeni aby przywieźć narodowe stroje właśnie na ten moment. 150 osób miało swoje narodowe flagi, część z nas nosiła stroje narodowe a pozostali – wspomniane wcześniej niebieskie boa. Wejście było niesamowite, moment był podniosły i wzruszający (jak tylko będzie film – a będzie – podzielę się nim z wami, żebyście poczuli atmosferę).FB_IMG_1449177284212
DZIEŃ 8 WORLD DIABETES CONGRESS
Zaczął się kongres, co oznaczało jeszcze więcej wykładów, sympozjów oraz zajęć. Od 7.00 do 17.00 w tym samym czasie odbywa się 5 różnych sesji. Daje to 50 wykładów oraz 200 posterów każdego dnia. Oczywiście nie rozdwoimy się (nie mamy również magicznej klepsydry Hermiony), więc ciężko wybrać wykłady na które chce się pójść. Dodatkowo w tym samym czasie odbywają się targi czyli przedstawianie, promocja lub premiera produktów dla diabetyków (co jest również bardzo ciekawe). Młodzi Liderzy oprócz tego wszystkiego mają także swoje odrębne szkolenia oraz spotkania. Mogę się tu pochwalić, że zostałam Managerem Europy Centralnej, więc pojawi się jeszcze więcej obowiązków (ale się z tego cieszę ;) ). Bardzo przepraszam, że nie dałam rady napisać nic wcześniej, ale sami widzicie, że mamy bardzo dużo zajęć i praktycznie zero czasu dla siebie. Obiecuję poprawę :)
FB_IMG_1449177021241

Dzień 5 (29.11.15)

Kolejny podobnie wyglądający dzień. Wykłady, ćwiczenia, zadania, networking itp. Jedyne czym się różnił ten dzień od pozostałych to obiad w Old Spaghetti Factory. W końcu jedzenie było lepsze niż w hotelu! Porozmawiajmy chwilę o jedzeniu. Nie rozpieszczają nas, to pewne. Na śniadanie zawsze są gotowane jajka, pieczywo (również bezglutenowe), owoce oraz w zależności od dnia owsianka lub naleśniki (oczywiście z syropem klonowym). Moja współlokatorka Sheila nienawidzi śniadań, ponieważ dla niej normalne śniadanie składa się głównie z ryżu. Ja też za nimi nie przepadam, chociaż jest jedna zaleta: ciągły dostęp do masła orzechowego <3 (kocham masło orzechowe mimo że nie jest to za zdrowe dla diabetyków). Lunch zazwyczaj również wygląda tak samo: sałatka, dodatki, jakieś ciepłe danie (np. makaron z tofu dla wegetarian lub z owocami morza dla reszty). Lunche są raczej niskowęglowodanowe (w porównaniu do śniadań…). Kolacje są podobne do Lunchu, z tą różnicą że pojawia się więcej mięsa i deser ;) Wyjście do Old Spaghetti Factory było miłą odmianą od codziennej monotonnej diety, aczkolwiek Lasagna spowodowała baaardzo duże cukry (włoskie jedzenie proponuję od święta, mimo że jest bardzo dobre). Wieczór zapowiadał się również bardzo ciekawie, bo w planach była Ladies Night czyli spotkanie tylko z dziewczynami i gadanie o typowo damskich problemach (ciąża, miesiączka, współżycie itp.) Byłyśmy w piżamach, miałyśmy czekoladki, lakiery do paznokci i spędziłyśmy bardzo fajny wieczór. Niestety, temat ciąży u kobiet z cukrzycą typu 1 jest dość ciężki. Badania pokazują ze po 34r życia ryzyko poronienia wzrasta do 70-80% (w porównaniu z kobietami bez cukrzycy typu 1), w RPA jeśli kobieta z T1D zajdzie w ciążę z Hba1c wyższym niż 14.00 jest zmuszana do aborcji. Również podczas ciąży pojawiają się nagle powikłania np retinopatia, ale przechodzi wraz z urodzeniem dziecka. A jeśli zajdzie się w ciąże niespodziewanie, z wysokim HbA1c lepiej powoli obniżać jego poziom, niż bardzo gwałtownie, bo jest to o wiele bardziej niebezpieczne niż podwyższone cukry w pierwszym trymestrze. Zapotrzebowanie na insulinę w końcowych tygodniach wzrasta nawet 3 krotnie i jest to jeden z czynników dlaczego kobiety z T1D rodzą dzieci w 38 – 39 tygodniu ciąży zamiast donosić je do końca. Przez cukrzycę, dzieci rodzą się większe niż normalnie, co często doprowadza do cesarskiego cięcia. Generalnie jest to skomplikowane i trzeba się na to przygotować. Jeśli chcielibyście wiedzieć więcej o ciąży lub planowaniu ciąży z T1D dajcie mi znać w komentarzach  :) 

Dzień 4 General Assembly (28.11.2015)

General Assembly. Czyli co? Czyli najnudniejszy ale za razem najważniejszy dzień szkolenia. To dzień wyborów. Zaczynając od głosowania na nowe paragrafy w konstytucji YLD, kończąc na wyborach nowego prezesa, wiceprezesa i całej rady. Myślałam, że będzie nudno. Ale nie było. Przemówienie sir Michaela Hirsta – Prezesa IDF doprowadziło wszystkich do łez. Niestety, jeden z młodych liderów, który odbył szkolenie 2 lata temu w Melbourne, Reghunath Varma z Indii, zmarł w wieku 30 lat na zawał, ponieważ przez 2 dni nie brał insuliny. Michael Hirst, ze łzami w oczach mówił o tym, że każdy powinien mieć dostęp do insuliny i że to gdzie mieszkamy nie powinno wpływać na to jakie mamy szanse na przeżycie z cukrzycą. Reghunath mieszkał z dala od rodziny, ktoś z jego znajomych namówił go aby wypróbował ziół, które z pewnością wyleczą go z cukrzycy typu 1. Oczywiście, Reghunath był młodym liderem, powinien być wyedukowany i wiedzieć, że wyleczenie cukrzycy ziołami jest niemożliwe, ale niestety, wiara była ważniejsza. Bez niczyjej wiedzy odstawił insulinę i zaczął pić zioła. Wystarczyły 2 dni aby dostał zawał serca… Myślę, że jest to szczęście w nieszczęściu, bo to pokazuje nam jak niebezpieczna jest cukrzyca ale również jak ważne jest wyedukowanie całego świata. Ludzie umierają. W naszym wieku, młodsi od nas, na całym świecie. Ten dzień był bardzo emocjonalny. Oprócz łez były także wybory nowego zarządu, przez kolejne 2 lata prezesem programu będzie Cajsa ze Szwecji, która jest świetnym liderem! Naszym regionalnym przedstawicielem (Europy) został Daniel z Węgier, z którym miałam przyjemność pracować wcześniej więc jestem pewna że sobie poradzi. Po wyborach (w końcu!) mogliśmy wyjść na miasto, świętować. Po tak ciężkim dniu (psychicznie i fizycznie byliśmy wycieńczeni) było to bardzo oczyszczające. Kolejne dni zapowiadają się równie ciekawie, więc zachęcam was do czytania kolejnych notek

Dzień 3 Life For A Child (27.11.2015)

Dobra passa cukrów skończyła się wraz z wyrwanym wkłuciem (oczywiście skapnęłam się dłuuuugo po fakcie). Ale, co cię nie zabije to cię wzmocni  Kolejny dzień zaczął się od wykładu o programie Life For A Child (LFAC). Jest to program, który zapewnia dzieciom z krajów (poprawnie mówiąc) „egzotycznych” (niepoprawnie – trzeciego świata) insulinę, zapasy pasków, strzykawki i maszyny do badania HbA1c. Niestety, nie we wszystkich krajach insulina jest powszechnie dostępna. Dzieci w Kenii mierzą cukier raz na 3 dni. 16 latki mają powikłania, 19 latki umierają z powodu neuropatii… Takie wykłady uczą nas spojrzeć poza granice naszej wyobraźni, poza naszą strefę komfortu i zrozumieć, że w Indiach pompa insulinowa to niesamowite szczęcie, na które stać bardzo niewielu. Patrząc z tej perspektywy, mam niesamowite szczęście, że mieszkam w naszej zapyziałej Polsce ale mam pompę, wkłucia, insulinę (kilka rodzajów!), paski itd. Polacy znani są z tego że wiecznie narzekają… ale chociaż raz spójrzmy na to z innej strony żeby stwierdzić: Cholera, jakie ja mam szczęście.
Zostawię was dziś z tą myślą i filmem o LFAC https://youtu.be/Q50Uz3OdDmk . Do usłyszenia (napisania?) jutro.
Life-for-a-child-Picture-head

Dzień 2 (26.11.2015)

Zaczął się od mierzenia ciśnienia. Jest lepiej, ale nadal nie idealnie. Diagnoza: zakaz picia kawy ;) Jakoś będę musiała przeżyć kolejną falę wykładów. Chyba czas napisać trochę tym czym w ogóle jest Young Leaders in Diabetes Programme. Jest nas prawie 150. Z ponad 100 krajów. Moje współlokatorki to Sheila z Indonezji i Maria z Argentyny (egzotycznie). Wokoło słychać prawie każdy język świata i widać mnóstwo kultur (nie wspomnę o kolorach skóry). Young Leaders in Diabetes Programme obejmuje 7 różnych regionów (my oczywiście należymy do Europy). Każdy region ma 2 przedstawicieli, a ponadto jest również Rada, Prezes, Prezes Elekt i Viceprezes. To oni „rządzą” programem i pracują na sukces tego przedsięwzięcia. Co 2 lata odbywa się Międzynarodowe Szkolenie Młodych Liderów, jak właśnie to w Vancouver. 2 lata temu było to w Melbourne, 4 lata temu w Dubaju, a za 2 lata będzie w Abu Dhabi. Na każdym takim szkoleniu wyznaczane są cele które próbujemy osiągnąć przez kolejne 2 lata. Póki co program się bardzo mocno rozwija, cele są coraz bardziej ambitne, mnóstwo osób z całego świata angażuje się i pracuje na sukces YLD. Podczas szkolenia mamy mnóstwo wykładów (od 8.00 do 20.30), które mają nas wyszkolić na dobrych liderów np. Seria wykładów z zarządzania projektami czy o porozumiewaniu się z pacjentami. Są to bardzo ciekawe i przydatne informacje, które pomagają zaplanować działania związane z cukrzycą. Wszyscy są tutaj wolontaryjnie, wszyscy robią to z powołania, więc atmosfera jest bardzo motywująca. Po powrocie do Polski postaram się przekazać wam jak najwięcej informacji które pochłonę w czasie tego tygodnia  Po szkoleniu, 30.11 zaczyna się World Diabetes Congress, czyli największy kongres diabetologiczny na świecie. Spodziewana ilość uczestników to 10 000 osób z całego świata! Podczas takiego kongresu odbywają się wykłady (5 sesji na raz, 12 wykładów w każdej sesji dziennie) oraz sesje posterowe (200 posterów dziennie). Byłam już na kilku konferencjach naukowych ale nigdy na tak dużych! To będzie bardzo, bardzo pracowity czas (więc nie myślcie, że dla mnie to urlop na którym zwiedzam Vancouver). Ale a propo zwiedzania: organizatorzy się nad nami zlitowali i zabrali nas na „Magiczny Rejs Statkiem”. Vancouver nocą wygląda jak Kanadyjski Nowy Jork i San Francisco w jednym. Pomijając okropne zimne jedzenie, wieczór był przepiękny (zdjęcia niestety tego nie oddadzą). Musieliśmy się tym nacieszyć, bo było to JEDYNE zaplanowane wyjście/zwiedzanie. Tyle na dziś, zobaczymy co przyniesie kolejny dzień…

Dzień Pierwszy i pierwsze problemy (25.11.2015)

Nie mogę narzekać na brak zajęć. Wykłady mamy nawet podczas posiłków (tzw. Lunch & Learn). Mogę za to ponarzekać na posiłki… niskowęglowodanowe (jajka, sałatki) więc również mniej energetyczne. Cóż, jakoś musimy przetrwać. Wykład za wykładem, ciągnie się tak cały dzień. Niestety w okolicach 18 (3.00 w nocy czasu polskiego) poczułam się gorzej (bóle głowy, nudności, słabo). Jet Lag wygrał  – miałam wysokie ciśnienie. Do tego stopnia, że resztę dnia przeleżałam w pokoju (zalecenia lekarza). Jednak nie jestem zrobiona ze stali i w końcu brak snu odbił się też na mnie. O dziwo, cukry były bardzo dobre (chociaż coś!). Postarałam się przespać całą noc, mam nadzieję, że kolejny dzień będzie już zbliżony do normalności :)
A póki co wstawiam wam zdjęcie widoku z okna <3 Całkiem ładnie tutaj :)

Dzień 0 (24.11.2015)

Podróżowanie z cukrzycą to wyzwanie. Pakowanie się to także wyzwanie. Pakowanie się na wyjazd 2-tygodniowy w środku przeprowadzki? Ogromne wyzwanie. Z pomocą całej rodziny (włączając Babcię, która użyczyła mi swoich czerwonych korali do stroju Krakowianki) w końcu mogłam wyjechać. Czeka mnie 24h podróż. Jak wszyscy wiedzą – nienawidzę latać, a latanie z pompą to jest dopiero zabawa! Cały osprzęt i wszystkie leki muszą być w bagażu podręcznym. Na penach – bierzemy peny, insulinę, igły i wio. Na pompie, o zgrozo, cały karton wkłuć (2x większe zapasy niż planujecie), insulina, PENY na wszelki wypadek, insulina długodziałająca, strzykawki, baterie itakdalej. Rezultat? Bagaż podręczny do którego mogłabym zmieścić słonia. Kontrola na lotnisku – oczywiście przeszukanie w sposób „oklepywania”, bo POMPA (piszę dużymi, bo celnicy krzyczeli na pół lotniska, że POMPA). Nie uważam takich sytuacji za upokarzające, w sumie to się cieszę że ochrona jest czujna. Musicie również wiedzieć, że zazwyczaj (niestety) podróżuję sama. I jestem za siebie odpowiedzialna. ALE tym razem mam szczęście  Pierwszy lot: Warszawa – Londyn. Spotkałam Dawida Wolińskiego ( jestem fanką top model!), a potem okazało się, że rząd za mną siedzi Pani Małgosia, która również leci do Vancouver. Uff, przynajmniej będzie z kim pogadać ! cukry póki co ok – nie było żadnego powyżej 200. Zobaczymy co będzie po zmianie czasu, 9 godzin do tyłu. Już raz to przerabiałam, więc mam nadzieję, że nie będzie tragedii. Piszę ten post w samolocie do Londynu (W końcu będę w Londynie! Całe 3h!), więc jeszcze dużo przede mną ale na pewno dam wam znać. Mam nadzieję, że uda mi się pisać notki regularnie. Jak to się mówi po amerykańsku: Stay Tuned! ;)
Londyn! Przepiękny londyn! A raczej lotnisko w Londynie bo tylko tyle udało mi się zobaczyć. Oczywiście wydałam fortunę na herbatę, ale nie mogłam się oprzeć pokusie  Całe szczęście w drugim samolocie, z Londynu do Vancouver było już więcej młodych liderów. Czystym przypadkiem siedzieliśmy nawet w jednym rzędzie! 9h lot, to już nie przelewki. Mierzenie cukru mniej więcej co 1h, jedzenie obliczane „na oko”, zero ruchu + zmiana czasu daje się we znaki już w samolocie. Przy drugim posiłku (wg Polskiego czasu o 2.00 w nocy) nawet nie miałam ochoty spojrzeć na jedzenie. Wypiłam również hektolitry wody ale mój organizm najwyraźniej już zasnął ponieważ wcale nie chciało mi się iść do toalety… dziwne uczucie, ale najgorsze jeszcze przede mną. Starałam się nie spać, ale 23h podróży daje w kość. Za chwilę lądujemy w Vancouver…
Wylądowaliśmy. Zanim wydostaliśmy się z lotniska i dotarliśmy do hotelu minęły 2h. Coraz bardziej przypominałam zombie. W końcu mogłam się położyć do łóżka! Kładłam się spać z cukrem 203, o 3.00 78. Całe szczęście że w recepcji dostaliśmy Glukozę w tabletkach (swoją drogą bardzo smaczne!) więc się poratowałam. Nie śpię od 4 rano (14.00 czasu polskiego). Cukier 103, czas na śniadanie